Podczas swojego wystąpienia z okazji Dnia Niepodległości Alaksandr Łukaszenka odniósł się do obecności najemników Grupy Wagnera na Białorusi. Postanowił uspokoić obywateli i zadeklarował, że chętnie wykorzystałby wagnerowców do przeszkolenia białoruskiej armii.
Na Białorusi trwają przygotowania do obchodów Dnia Niepodległości, które przypadają na 3 lipca - w rocznicę zajęcia Mińska przez Armię Czerwoną. Z tej okazji Łukaszenka wygłosił przemówienie, w którym odniósł się między innymi do obecności członków Grupy Wagnera w kraju.
Kwestia Grupy Wagnera, prywatnej formacji militarnej, jest rozdmuchiwana poza Białorusią. Zachowajcie spokój. Gdyby udało się ich u nas gościć, na ich koszt, byłoby to tylko z korzyścią dla naszej armii. To są najlepiej wyszkoleni ludzie. Niektórzy mówią: "To są kryminaliści". Słuchajcie, wszyscy żołnierze, którzy byli byłymi więźniami, niestety zginęli. Kolejna rzecz, której Zachód nie chce zauważyć: więźniowie zostali skierowani tylko na fronty w Rosji, żaden z nich nie wyjechał za granicę - mówił białoruski dyktator.
Kim więc są ci wagnerowcy? Znamy się z nimi od lat. Raz nawet złapaliśmy 33 z nich pod Mińskiem, w 2020 roku. Wypuściliśmy ich, od tego czasu są nam wdzięczni. Zawsze zapalają świeczkę w kościele za Baćkę. Nie boimy się ich. To ludzie, którzy byli w wojsku, którzy widzieli wojnę. To ludzie, którzy walczyli na całym świecie o normalną cywilizację. Zachód nienawidzi ich za niezłomnego ducha. Jak tylko rozniosła się informacja o ich rozlokowaniu na Białorusi, rozdzwoniły się telefony. Od tych, którzy nas nie znają. Zaczęli dzwonić do dyktatora na Białorusi: "To jest złe, to jest zły sygnał". A dlaczego złe? Dla kogo jest to złe? Dla Francuzów? Jak wagnerowcy w Afryce pobili tych Francuzów, to tylko pył się unosił. Oczywiście, że im się to nie podoba - dodał Łukaszenka.
Prezydent Białorusi zadeklarował, że nie miałby nic przeciwko przeszkoleniu białoruskiego wojska przez żołnierzy Grupy Wagnera.
Niestety, u nas ich nie ma. Jeśli ich żołnierze przyjadą do nas, tak jak im sugerowałem, i podzielą się z nami swoimi doświadczeniami bojowymi, chętnie się od nich nauczymy. Niektórzy dowódcy już mi mówią: "wyślij nam kilku wagnerowców, niech nam pomogą, niech nas nauczą". Powiem wam coś niepopularnego: armia jest dobra tylko wtedy, gdy walczy. Dlaczego Amerykanie odnoszą takie sukcesy, bez względu na to, jak bardzo ich krytykujemy? Bo oni ciągle są w stanie wojny. Wiedzą, jaką broń produkować i kupować. To nie jest nam na rękę. Wojna nie jest moją drogą, a tym bardziej waszą. Nie zamierzam iść na wojnę. Ale przygotowywałem się do tej wojny przez prawie 30 lat, dzięki temu żyjemy w pokoju - podkreślił białoruski przywódca.
W sobotę, 24 czerwca doszło do buntu Grupy Wagnera, co miało być efektem napięć pomiędzy rosyjskim resortem obrony a przywódcą wagnerowców Jewgienijem Prigożynem.
Siły podległe Prigożynowi najpierw zajęły Rostów nad Donem, w tym siedzibę główną Południowego Okręgu Wojskowego, a następnie ruszyły w kolumnie pancernej w kierunku Moskwy.
Bunt zakończył się po negocjacjach Prigożyna z prezydentem Białorusi Alaksandrem Łukaszenką, prowadzonych w porozumieniu z Władimirem Putinem. Szef Grupy Wagnera zgodził się ustąpić i po południu rozkazał najemnikom, by wycofali się z terytorium Rosji.
W poniedziałek głos zabrał sam Prigożyn. Szef najemników przekazał, że 1 lipca Grupa Wagnera miała przestać istnieć "w wyniku intryg i nieprzemyślanych decyzji". Tłumaczył także, że marsz nie miał na celu obalenia władz na Kremlu.
Władimir Putin, nie wymieniając nazwisk, nazwał organizatorów buntu zdrajcami. Zwrócił się też do samych wagnerowców, dając im wolną rękę: mogą oni podpisać kontrakt z resortem obrony albo wyjechać na Białoruś. Kto chce, może pojechać na Białoruś. Wybór należy do was - powiedział.