"Wygląda na to, że tzw. obecne władze na Krymie nie chcą się zdecydować, aby społeczność międzynarodowa uzyskała rzetelny obraz sytuacji, tego, co tam się dzieje" – ocenia minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, komentując niewpuszczenie wojskowych obserwatorów OBWE na Krym. Jego zdaniem, "społeczność międzynarodowa będzie wyciągała z tego wnioski".
Ministerstwo Obrony Ukrainy poinformowało dziś, że misja wojskowych obserwatorów OBWE na razie nie może dostać się na półwysep krymski. Informację tę potwierdził w Warszawie szef MON Tomasz Siemoniak.
To nie jest normalna sytuacja, w której nie wpuszcza się wojskowej misji OBWE, to nie jest normalna sytuacja, gdy przedstawiciel sekretarza generalnego ONZ musi uciekać, bo jest zagrożenie - podkreślił szef MON. Rzecznik jego resortu Jacek Sońta zapowiedział, że nie będzie informował o działaniach polskich obserwatorów. Nie upubliczniamy danych osobowych oficerów delegowanych do udziału w wizycie na Ukrainie. Nadmierne zainteresowanie opinii publicznej mogłoby ograniczać, a wręcz uniemożliwić wykonywanie powierzonych im zadań
W środę wysłannik ONZ Robert Serry postanowił zakończyć misję na Krymie i wyjechać, gdy jego samochód został zatrzymany przez uzbrojonych ludzi.
O tym, że obserwatorzy nie zostali wpuszczeni na Krym, informował już wczoraj minister spraw zagranicznych Litwy Linas Linkeviczius. Przedstawiciel biura koordynatora projektów OBWE na Ukrainie mówił jednak, że misja mimo to rozpoczęła już pracę - jej członkowie spotkali się z przedstawicielami miejscowych społeczności Krymu oraz z członkami krymskiego parlamentu
Misja OBWE przybyła na Ukrainę jeszcze we wtorek. Liczy ona 40 obserwatorów wojskowych OBWE z 21 państw, w tym dwóch z Polski. Jest nieuzbrojona, a jej celem jest monitorowanie aktywności militarnej Rosji.
(mn)