"Na święta potrzebnych jest wiele rzeczy, a nie każdy może sobie na nie pozwolić. Dlatego wspieramy Szlachetną Paczkę" - mówią siostry Agnieszka i Urszula Radwańskie. Obie - po raz kolejny - zostały ambasadorkami akcji. Agnieszka przygotowała Paczkę dla małżeństwa z czwórką dzieci. Urszula dla małżeństwa z trójką dzieci. "Wyjazdy, sprzęt. To wszystko kosztuje. Było wiele wyrzeczeń, musiałyśmy sobie jakoś radzić" - komentuje Agnieszka w rozmowie z Edytą Sienkiewicz i Mają Dutkiewicz.
RMF FM: Po raz kolejny jesteście ambasadorkami Szlachetnej Paczki. Oprócz tej akcji w Polsce jest też dużo innych inicjatyw. Dlaczego wybrałyście akurat Szlachetną Paczkę?
Agnieszka Radwańska: Przede wszystkim ze względu na to, że jest to czas świąteczny. Rewelacyjny pomysł, super akcja. Na święta potrzebnych jest wiele rzeczy, a nie każdy może sobie na nie pozwolić.
Same wybieracie rodzinę?
Tak, same wybieramy rodzinę. Potem z taką ściągawką idziemy do sklepu i staramy się wszystko kupić.
Kupujecie wszystko, co jest na liście? Pozwalacie sobie na chwilę szaleństwa, dorzucacie coś ekstra?
Czasem coś ekstra. Przechodzimy obok półek i - jeżeli wiemy, że rodzina ma czwórkę dzieci, to wiadomo, że dodatkowe zabawki zawsze się przydadzą, więc dokładamy coś od siebie.
Dołączacie także życzenia?
Oczywiście, że tak. To jest jedna z ważniejszych rzeczy na święta!
W Szlachetnej Paczce nie chodzi tylko o ten podarunek. Chodzi także o taką przemianę, o radzenie sobie w trudnych sytuacjach. Wy nieraz bywałyście w takich sytuacjach. Mam na myśli dzieciństwo. Nie zawsze na koncie były miliony, nie zawsze było kolorowo. Czy zdarzało się, że z czegoś musiałyście zrezygnować?
Na początku nie było pieniędzy, więc musiałyśmy sobie jakoś radzić. Było wiele wyrzeczeń, nie mogłyśmy sobie pozwolić na kupno wielu rzeczy, wiele razy było tak, że pieniądze musieliśmy przeznaczyć na turnieje, wyjazdy. To wszystko kosztuje.
Ty miałaś bardzo bolesną kontuzję stopy, potem operacja, rehabilitacja. Ula - teraz - operacja barku. Jak sobie radzicie w takich sytuacjach? Wiem, że tenis to jest wasza praca i czasem macie go dość. Ale wtedy to wy decydujecie, że nie gracie, a nie organizm decyduje za was.
Obie jesteśmy już po dwóch operacjach. Śmiejemy się czasem, która z nas będzie miała ich więcej. Ale to są takie czarne żarty, niestety. Nie da się ukryć, że kontuzja to jest najgorsza rzecz dla sportowca. Kończenie kariery z powodu kontuzji też jest fatalne, bo jednak rozstanie z tenisem, kiedy się tego chce, to jednak jest coś innego, niż wtedy, kiedy zmusza do tego organizm. Na pewno kontuzja, operacja, to jest ciężki okres. Rehabilitacja także nie trwa tydzień, dwa, tylko znacznie dłużej. Tak samo jest z powrotem na kort.
Jesteście postrzegane jako kobiety sukcesu, ale też musicie walczyć ze swoimi słabościami. Jak sami radzicie z takimi niekomfortowymi sytuacjami? Ze smutkiem?
Wiadomo, że są gorsze dni, ale staramy się wspierać. Na pewno jest nam raźniej, bo na turnieju jesteśmy razem. Podróżujemy 10 miesięcy w roku, więc dość sporo. Przeciwniczki widujemy częściej niż własną rodzinę. Ale tak już bywa, taki jest sport.