Proces kardiologa Conrada Murraya, oskarżonego o spowodowanie śmierci Michaela Jacksona, rozpoczął się we wtorek w Los Angeles. Osobisty lekarz króla muzyki pop nie przyznaje się do winy. Jego obrońca twierdzi, że piosenkarz sam był winien swojej śmierci.
Do sądu przybyli rodzice Jacksona, jego siostry Janet i La Toya i inni członkowie rodziny. Przed gmachem sądu zebrali się fani piosenkarza; wielu trzymało w rękach plakaty z napisem "Sprawiedliwość dla Michaela". Proces cieszy się ogromnym zainteresowaniem mediów.
Murray wszedł do sądu bocznymi drzwiami, unikając kontaktu z mediami. Oczekuje się, że jego proces rzuci światło na ostatnie dni życia Jacksona, który przygotowywał się do serii koncertów, zamierzając odbudować karierę, poważnie nadwerężoną w 2005 r. procesem o molestowanie seksualne dziecka, w którym go zresztą uniewinniono.
Ustalono, że przyczyną śmierci Michaela Jacksona 25 czerwca 2009 roku było przedawkowanie propofolu - silnego leku znieczulającego - oraz środków uspokajających. Prokuratura zarzuca Murrayowi, że spowodował śmierć piosenkarza, podając mu propofol, co miało ułatwić zaśnięcie, i nie monitorując następnie stanu Jacksona we właściwy sposób.
Murray zaprzecza oskarżeniu o nieumyślne spowodowanie śmierci. Jeśli zostanie uznany za winnego, będzie mu grozić do czterech lat więzienia.
Prokurator David Walgren pokazał ławie przysięgłych fotografię przedstawiającą martwego Jacksona i powiedział, że to "działania i zaniechania" Murraya doprowadziły do śmierci piosenkarza. Podkreślił, że Jackson ufał Murrayowi jako swemu lekarzowi i że kosztowało go to życie.
Zgodnie z oczekiwaniami, obrońca lekarza, Ed Chernoff, argumentował przed sądem, że Jackson połknął kilka pigułek lorazepamu (środka o działaniu przeciwlękowym i uspokajającym) rankiem w dniu swej śmierci, a potem sam zażył jeszcze propofol.