Rafał Sonik zajął drugie miejsce w XIII Rajdzie Faraonów, ostatniej w tym sezonie eliminacji Mistrzostw Świata - Pucharu Świata FIM w rajdach długodystansowych. Reprezentujący barwy RMF FM zawodnik już wcześniej zapewnił sobie quadowy puchar świata i tytuł mistrza świata. To pierwszy puchar w historii polskich sportów motorowych zdobyty na czterech kołach.
Cały tegoroczny sezon był ciężki - Abu Dhabi, Tunezja, Sardynia, Brazylia i Egipt. Nikt nie spodziewał się takiej ciężkiej i prawie ekstremalnej końcówki. Ale jak sam Rafał Sonik powiedział: Nie może cały czas być łatwo. Na starcie XIII Rajdu Faraonów stanęło 76 motocyklistów i quadowców - na metę dojechało szczęśliwie 53, w tym jedynie 5 z 11 zawodników na quadach.
Przez sześć dni Rajd Faraonów dostarczył emocji i wrażeń na miarę Dakaru. Pierwszy dzień i już awaria. Takich problemów sprzętowych nikt z ekipy się nie spodziewał. Na mecie pierwszego etapu Sonik był jako szósty quadowiec. Po drodze wymieniał całkowicie zepsute sprzęgło, co kosztowało go bardzo cenne kilkadziesiąt minut. Etap wygrał bardzo dynamicznie jadący Marcos Patronelli. Tuż za nim na drugim miejscu uplasował się bardzo zdolny zawodnik z Emiratów Arabskich - Alzarouni Atif Ahmad, przed Dimą Pavlovem z Rosji, Włochem Massimo D'Amour i jedyną kobietą Camelią Liparotti.
Etap drugi. Piasek, wiatr i kolejne problemy sprzętowe. Tym razem prozaiczne, związane z oponami, a w zasadzie z dziurami w nich. W wyniku niepowodzeń Sonik dojechał na metę tego etapu na 4 miejscu. Na ogromny podziw zasługuje fakt, że mimo kapcia jechał 250 km i dojechał. Najpierw złapałem gumę po raz pierwszy, potem próbowałem to naprawić, ale z boków wyszły sznurki i zmuszony byłem jechać 250 km na kapciu. Dojechałem zaraz po Dimie. Bardzo ciężkie to było. Najpierw te dwie naprawy, potem dochodzenie do stawki. Jestem bardzo zadowolony przede wszystkim z siebie, że udało mi się sprostać tym problemom i szczęśliwie dojechać do mety. Jeszcze do tego wszystkiego okropny bardzo silny wiatr - mówił. Zwycięzcą w kategorii quadów był podobnie jak w pierwszym etapie Marcos Patronelli. Tuż za nim na mecie znalazł się Dima Pavlov i Alzarouni Atif Ahmad.
Etap trzeci - zdecydowana poprawa zarówno nastrojów, jak i stanu technicznego sprzętu. Sonik zaczął nadrabiać starty. Dojechał na metę na drugiej pozycji wśród quadów i na 21. w klasyfikacji łącznej z motocyklami. Na mecie powiedział: Nareszcie normalny etap. Byłem bardzo zmartwiony wczoraj i przed wczoraj. Wydawało mi się, że pech mnie nie opuści podczas tego rajdu. Miejmy nadzieję, że wraz z tym zepsutym amortyzatorem skrętu pech odszedł ode mnie, a tym samym, że do końca będą już tylko pozytywne emocje.
Klątwa Faraona - tak zaczęto już głośno mówić po czwartym etapie. Mimo kolejnych niepowodzeń technicznych, polski quadowiec zakończył etap na drugim miejscu za Patronellim i przed Dimą Pavlovem. Od tankowania zauważyłem bardzo dziwne zjawisko. Mianowicie quad się nie chciał rozpędzać do prędkości powyżej 115 kilometrów na godzinę. Byłem tym faktem bardzo zaniepokojony, ale myślałem sobie, że jest może tak wielki opór toczenia. Na tankowaniu po 206 km stanąłem tuż przy dystrybutorze i ze zdumieniem stwierdziłem, że mam dwa kapcie z tyłu. Obydwa koła były bez powietrza. Niesamowite, nigdy nie spodziewałem się, że mogę mieć przebite dwa koła na raz. One musiały się przebić jednocześnie, gdyż jedno przebite natychmiast bym poczuł. Po tankowaniu i naprawie kół ruszyłem dalej. Po 20-30 km na takiej gwałtownej górce, przy której dobiło mi zawieszenie z przodu i z tyłu poczułem z tyłu chrupnięcie amortyzatora. Quad opadł z tyłu i już wiedziałem, ze tylni amortyzator jest złamany z tyłu. Do końca etapu te dwieście kilometrów jechałem ze złamanym amortyzatorem - opowiadał Sonik. Pech nie opuszczał Polaka, ale udało mu się nadrobić straty i w klasyfikacji ogólnej awansował na drugie miejsce w kategorii quadów. Prowadził nadal Marcos Patronelli, który od samego początku rajdu nadał bardzo szybkie tempo.
Bilans piątego etapu to po raz drugi pęknięty amortyzator w tylnym kole, kolejne złapane kapcie. Do grona nieszczęść dołączył wypadek spowodowany... ponownie pękniętym amortyzatorem skrętu. Na trzydziestym kilometrze straciłem właśnie zamontowany nowy tylny amortyzator. Zaczął on działać jak huśtawka, albo kanapa. Później złapałem kapcia z lewej strony. To już któryś raz chyba siódmy, czy ósmy lewy tył. Naprawiłem go, później złapałem kapcia jeszcze raz. Na punkcie serwisowym wymieniliśmy koła. Zaraz po wyjechaniu z tego punktu serwisowego coś się stało z amortyzatorem skrętu. Na dojeździe do takiej kamienisto-piaszczystej skarpy, na hamowaniu i na takich właściwie w normalnych okolicznościach sympatycznych nierównościach wysadziło mi tył. Leciałem tak na lewym przednim kole i brak amortyzatora skrętu spowodował, że zabrało mi to tylne koło w prawo i przeleciałem przez przód i przez nawigację. Spadłem na plecy i na lewy bark. Właściwie byłem zaskoczony tym, co się stało. Miałem o tyle dużo szczęścia, że zaraz za mną jechał motocyklista, który pomógł mi podnieść quada. Potem było już tylko weselej, bo roadbooka był coraz mniej dokładny i zaczęły się takie prawdziwe rajdowe przygody z nawigowaniem. Kiedy dojechałem na metę okazało się, że bark jest niestety uszkodzony i quad też mocno. Nawigacja połamana, owiewka również. To dzisiejsze tempo jazdy było trochę desperackie, bo nie lubię odpuszczać gazu, energii i tempa. Denerwuje mnie to, że techniczne okoliczności sprawiają, że nie mogę jechać tak szybko jak chciałbym - mówił Sonik. Mimo tych wręcz niemożliwych przeciwności losu Polak z uszkodzonym barkiem dojechał do mety drugi, zachowując pozycję wice lidera tuż za Argentyńczykiem Marcosem Patronellim.
Ostatni szósty etap Rajdu Faraonów należał do Rafała Sonika. Dojechał na metę, jako pierwszy wyprzedzając swojego rywala Marcos Patronelli o całe 11 minut. W klasyfikacji generalnej znalazł się finalnie na drugim miejscu.