Pociąg jadący od strony Przemyśla w ogóle nie hamował. Drugi skład zwolnił natomiast do 40 km/h. To nowe ustalenia w śledztwie dotyczącym marcowej katastrofy kolejowej pod Szczekocinami. Dziś prokuratura przedłużyła śledztwo w sprawie wypadku o trzy miesiące - do 3 marca przyszłego roku.
Jednym z najważniejszych dowodów w śledztwie jest opinia biegłych z zakresu transportu szynowego, którzy dokonali odczytu z rejestratorów obu lokomotyw. W jednym przypadku było to bardzo trudne, ponieważ rejestrator był zniszczony po katastrofie.
Jak wynika z opinii ekspertów, jeden z pociągów, relacji Warszawa-Kraków, na krótko przed katastrofą jechał 100 km/h. 400 metrów przed zderzeniem rozpoczął manewr hamowania, w chwili zderzenia miał prędkość 40 km/h - mówi Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. Niewykluczone, że prowadzący ten skład zorientował się, że jedzie niewłaściwym torem.
Zaskoczeniem dla śledczych jest natomiast informacja na temat szybkości drugiego pociągu. Skład jadący od strony Przemyśla aż do momentu zderzenia jechał z niezmienna prędkością 98 km/h, co wykazał odczyt z rejestratora prędkości.
Do tej pory w śledztwie w sprawie katastrofy przesłuchano ponad 200 świadków. Ponad 160 osób to pasażerowie, reszta to pracownicy kolei - tłumaczy Ozimek. Już wiadomo, że kilkunastu obywateli Hiszpanii i Francji będzie musiało być dodatkowo przesłuchanych w tej sprawie. Ale te czynności zostaną już przeprowadzone prokuraturach tych krajów.
Te osoby zgłosiły się niedawno do firmy ubezpieczeniowej, domagając się odszkodowania. Wcześniej nie figurowały w naszych rejestrach osób poszkodowanych. To pasażerowie, zatem mają status pokrzywdzonych. Prokuratury w Hiszpanii i Francji będą ich przesłuchiwać jako świadków - dodaje prokurator.
Do wypadku pod Szczekocinami doszło na początku marca. Zginęło 16 osób, a 98 zostało rannych.