"Jest to ewidentne zwycięstwo kina niezależnego na wielu polach, bo również w pełnometrażowej animacji łotewski film 'Flow', pokonał naprawdę dużych faworytów hollywoodzkich" - tak wyniki tegorocznych Oscarów skomentował w internetowym Radiu RMF24 Janusz Wróblewski, krytyk filmowy "Polityki". Najlepszym filmem została "Anora" Seana Bakera, która jest produkcją niezależną i niskobudżetową. Gość Tomasza Terlikowskiego podkreślił, że aktualnie najważniejsze jest zwracanie uwagi na obrazy powstające właśnie poza głównym nurtem.
Ekspert twierdzi, że największym zaskoczeniem tegorocznych Oscarów jest i film, i osoba stojąca za "Anorą". Reżyser Sean Baker za swoją produkcję odebrał aż 5 statuetek.
To jest znakomity film, który poza tym, że oferuje świetną rozrywkę, to jest to jednak lekko opowiedziana tragikomedia: niby śmieszna, a jednak ma również głębsze przesłanie, polegające na apelu o tolerancję do środowisk seksworkerów. Ale także demitologizująca zapatrzenie w elity amerykańskie oraz pochodzenie obcego kapitału w Stanach Zjednoczonych. Na rozmaitych polach ten film się sprawdza - zauważył krytyk.
Był to film oczywiście wymieniany w gronie faworytów, natomiast nikt nie przypuszczał, że zgarnie on aż 5 statuetek i odbierze tę najważniejszą nagrodę "Brutaliście", czyli najważniejszemu filmowi tego sezonu - według krytyków filmowych - mówił Wróblewski, dodając, że "Brutalista" nie jest kinem populistycznym ani epickim, które na ogół kojarzy się z Oscarami.
Pytany o przegranych, Janusz Wróblewski wskazał na aktorkę grającą główną postać w filmie „Substancja” - Demi Moore.
Po słabszym okresie swojej kariery tutaj wzniosła się naprawdę na wyżyny i tylko cud mógłby sprawić, że ona nie dostałaby tego Oscara. Takim cudem okazała się ponad dwa razy młodsza aktorka Mikey Madison, odtwórczyni jednej z ról właśnie w "Anorze". Wydaję mi się, że to jest przeoczenie, nieszczęście, bo nie sądzę, żeby Demi Moore miała jeszcze okazję zagrać tak poważną i radykalną rolę w swojej karierze. A ona przecież choćby za całokształt powinna tę nagrodę dostać - podkreślił rozmówca Tomasza Terlikowskiego.
Ekspert pytany o to, co takiego się stało, że to właśnie "Anora" wygrała, odpowiedział, że może chodzi o eskapizm (ucieczkę, oderwanie się od rzeczywistości i problemów z nią związanych także do świata wyobrażeń).
Wygrała propozycja środka. Film, który mógł pogodzić wielu krytyków, wielu obserwatorów kina, wielu widzów, choć też nie do końca, ponieważ "Anora" jest filmem niezależnym. Była dystrybuowana w bardzo ograniczonym zakresie w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach, więc jest jednak trochę mniej znana niż choćby "Diuna". Tutaj wydarzyło się wiele rzeczy, które każdy będzie interpretował po swojemu. Dla mnie to jest manifestacja hollywoodzkiego uciekania od podejmowania bardziej zdecydowanych decyzji, co też było widać w obecnej ceremonii, która ani razu nie napomknęła na temat tego, co wyprawia Donald Trump. Unikała wypowiedzi politycznych, poza dosłownie kilkoma zdaniami, które padły, wyrażających poparcie dla Ukrainy - powiedział.
Tomasz Terlikowski zwrócił uwagę, że Hollywood już wcześniej było oskarżane o współpracę oraz uleganie fascynacjom różnym reżimom i być może teraz odkryło, że coś się zmieniło. W jego odczuciu wskazanie na produkcje niskobudżetowe może być sygnałem: "Chcemy odciąć się od wielkiego biznesu i zająć się sztuką".
Hollywood to wielki kapitał, dzięki któremu te filmy powstają, a wielki kapitał wiadomo w czyich jest rękach. W związku z tym, z punktu widzenia wszystkich miliarderów, którzy teraz otaczają Donalda Trumpa, to byłoby trochę strzelanie sobie w kolano. Każdy wie, że wychylanie się w tej chwili przeciwko establishmentowi politycznemu grozi dosyć poważnymi konsekwencjami. Więc stąd wydaje mi się, że tegoroczna reakcja na to, co dzieje się w samych Stanach Zjednoczonych i na świecie była słabsza - tłumaczył Wróblewski w internetowym Radiu RMF24.
Oprac.: Julia Domagała