Nawet 20 mln zł mogą stracić publiczne szkoły wyższe na zawieszonych przez brak chętnych kierunkach studiów niestacjonarnych. To pieniądze często zabudżetowane na remonty lub inwestycje - donosi "Dziennik Gazeta Prawna".
Np. na Uniwersytecie Jagiellońskim nie uruchomiono 50 specjalności na 20 kierunkach studiów magisterskich zaocznych i wieczorowych. Na Uniwersytecie Warszawskim nie wystartowały zajęcia na 20 kierunkach. Na Uniwersytecie Wrocławskim w październiku nie ruszyły cztery specjalizacje. W sumie w całym kraju na państwowych uczelniach nie uruchomiono w tym roku kilkuset płatnych kierunków studiów wieczorowych i zaocznych.
Władze państwowych uczelni winią studentów za to, że ci idą na łatwiznę. Zdaniem Katarzyny Pilitowskiej, rzeczniczki UJ, studenci coraz częściej decydują się na naukę w szkołach prywatnych, ponieważ w nich znacznie łatwiej jest uzyskać dyplom, podczas gdy uczelnie publiczne w trosce o poziom kształcenia stawiają pewne wymogi.
Z taką interpretacją nie do końca zgadza się socjolog dr Krzysztof Łęski. Przecież bardzo często w szkołach niepublicznych wykładają osoby ze szkół publicznych. Dlatego uczelni wyższych nie powinno się dzielić na publiczne i niepubliczne, tylko na dobre i złe - mówi dziennikowi.