Tupolew w Smoleńsku nie zderzył się z brzozą, a skrzydło oderwało się od samolotu 69 metrów za słynnym drzewem. Takie są ustalenia ekspertów pracujących w Stanach Zjednoczonych. Profesorowie Wiesław Binienda i Kazimierz Nowaczyk współpracują z parlamentarnym zespołem Antoniego Macierewicza, wyjaśniającym tragedię z 10 kwietnia. W Sejmie zaprezentowano efekty tych badań. Komisja Millera się z nimi nie zgadza.
Zgodnie z jedną z analiz, samolot przeleciał 20 metrów nad brzozą, z którą miał się zderzyć. Podstawą takich twierdzeń jest ostatni z zapisów systemu TAWS, który - jak twierdzą - nie został uwzględniony ani w raporcie MAK-u, ani w polskim raporcie komisji Millera.
Kolejna analiza ma dowieść, że skrzydło oderwało się od samolotu kilkadziesiąt metrów za brzozą i to na pułapie 26 metrów. Pokazywała to symulacja, w którą wpisano dane położenia geograficzne oderwanego skrzydła. Fragment skrzydła samolotu Tu-154m nie może urwać się na brzozie i być znaleziony 111 metrów od brzozy, gdyż według symulacji komputerowej, upada na ziemię w odległości od 10 do 12 metrów od brzozy - tłumaczył profesor Binienda.
W związku z tymi analizami zespół Macierewicza wnosi o ponownie zbadanie przyczyn katastrofy.
"Nie ma powodów, by na nowo określić przyczyny katastrofy tupolewa w Smoleńsku" - tak członek komisji Millera Maciej Lasek komentuje analizy ekspertów z USA, który całkowicie nie zgadza się z ich ustaleniami. Przypomina, że polski raport tworzyło kilkudziesięciu ekspertów, którzy doszli do zupełnie innych wniosków. Od czasu zakończenia badania wypadku samolotu Tu-154 nie zaistniały żadne nowe fakty, które by sugerowały czy wskazywały na potrzebę wznowienia tego badania - mówi.
Lasek odnosi się też do stwierdzeń, że samolot był wyżej, niż ustaliły polska i rosyjska komisja. Wykorzystywanie urządzenia TAWS jako materiału, który mógłby być kluczowy do rozwiązania sprawy, jest mocno nieuprawnione - wyjaśnia. Jak tłumaczy, urządzenie TAWS nie jest rejestratorem parametrów lotu.