Rosjanie przesłali polskiej prokuraturze kolejne 59 kopert z rzeczami osobistymi ofiar katastrofy smoleńskiej. Natrafili na nie polscy i rosyjscy śledczy, którzy jesienią przeprowadzali kolejne oględziny wraku tupolewa. Znaleziono je wśród szczątków maszyny, które są przechowywane w prowizorycznym brezentowym hangarze na lotnisku w Smoleńsku.
Prokuratura nie ujawnia szczegółowo, co to za przedmioty. Wiadomo jedynie, że prokuratorzy zbadali je po przywiezieniu do Polski. Nie zaliczyli ich do dowodów rzeczowych, dlatego zostaną oddane rodzinom ofiar katastrofy. 18 i 25 kwietnia bliscy ofiar będą mogli oglądać te przedmioty wystawione w jednostce żandarmerii wojskowej w Mińsku Mazowieckim.
Pełnomocnikiem części rodzin ofiar katastrofy - mecenas Piotr Pszczółkowski twierdzi, że ciągłe odnajdowanie przedmiotów osobistych pasażerów tupolewa stawia pod znakiem zapytania dotychczasowe ustalenia komisji badających przyczyny tragedii. Miejsce katastrofy smoleńskiej nigdy nie zostało przyzwoicie przeszukane - komentuje. Według niego, może się okazać, że w Smoleńsku natrafi się jeszcze na jakieś przedmioty, które będą znaczącymi dowodami w śledztwie.
W połowie marca ubiegłego roku informowaliśmy o burmistrzu Ursynowa, który podczas wizyty w Smoleńsku widział ukryte części prezydenckiego tupolewa i rzeczy osobiste ofiar katastrofy 10 kwietnia. Piotr Guział został zaprowadzony przez mieszkańca Smoleńska do garażu, w którym znajdowały się przedmioty. Mężczyzna, który pokazał polskiej delegacji rzeczy z katastrofy zgromadzone w garażu, twierdził, że odkupił wszystko od zbieraczy złomu. Za 250 rubli, czyli 25 złotych - opowiadał prawie rok temu burmistrz Ursynowa w rozmowie z RMF FM.