"Problemy Detroit zaczęły się w latach 60. od zamieszek na tle rasowym. Potem, ponieważ ludzie w ratuszu byli zatrudniani według kryterium rasy, a nie kompetencji, to zarząd miasta nie był najlepszy. I to złe zarządzanie było potęgowane" - mówi w rozmowie z RMF FM Roman Rewald. Jest adwokatem i partnerem w kancelarii prawnej Weil, Gotshal & Manges. Jego teść Roman Gribbs był ostatnim białym burmistrzem Detroit w latach 70.
Krzysztof Berenda: Wiadomość o tym, że Detroit złożyło wniosek o upadłość zaskakuje pana? Według pana to jest duże wydarzenie?
Roman Rewald: To jest duża rzecz, aczkolwiek nie jest to zaskakujące. Wiedzieliśmy, że w Detroit trzeba coś zrobić od lat. To miasto od mniej więcej 30 lat systematycznie stacza się po równi pochyłej. To jest problem zarządzania i finansów. Ta upadłość jest jednak o tyle nowa i ciekawa, że do tej pory nie było tak dużego miasta, które by popadło w upadłość i nie wiadomo jakie rozwiązania zostaną zastosowane. Nie wiadomo do końca co to oznacza dla tak dużego miasta.
Trzeba jednak pamiętać, że bankructwo miasta nie oznacza upadłości w sensie dosłownym. To jest głównie ochrona przed wierzycielami. Oznacza to, że wierzyciele miasta będą musieli zadowolić się niższą kwotą niż ta, którą pożyczyli ratuszowi w Detroit. Większy problem jest w tym, że nie wiadomo dokładnie co się stanie z ogromnymi długami wynikającymi z miejskiego systemu emerytalnego oraz wynagrodzeń, bo ich pilnują związki zawodowe.
Jeżeli mógłby pan wskazać trzy powody najważniejsze, które doprowadziły do tej sytuacji.
Złe zarządzanie, złe zarządzanie i złe zarządzanie. To miasto było wcześniej na równi z takimi miastami jak Chicago i Toronto. One ze sobą konkurowały, te trzy miasta, bo one są w tym samym regionie. No i proszę: Chicago kwitnie, Toronto kwitnie, a Detroit się stacza. Innych powodów nie widzę, bo takie same koszty utrzymania ogromnej i drogiej infrastruktury miejskiej mają i w Chicago, i w Toronto. A jednak tamte miasta się utrzymały, a Detroit nie.
Jeżeli popatrzymy na dane dotyczące Detroit, to zobaczymy gigantyczny spadek ludności, spadek liczny mieszkańców. W 1950 mieszkało tam 1,8 miliona osób, a teraz raptem 700 tysięcy. Z czego to wynika, ten exodus?
To zaczęło się w 1968 roku. Przez Amerykę przechodziły wtedy rozruchy na tle rasowym. Po raz pierwszy w telewizji te rozruchy zostały pokazane akurat na przykładzie Detroit. Ludzie w swoich domach, w swoich kuchniach i salonach zobaczyli w telewizji, że kilka ulic dalej ludzie palą i niszczą, a policja z nimi walczy. To ich przestraszyło. Po tych rozruchach powstał ogromny exodus większości białej ludności z Detroit. Ona się wyprowadziła poza Ósmą Milę (granica między bogatą, a skrajnie biedną częścią miasta - red).
W tym czasie, kiedy Detroit się wyludniało, to powstały fenomenalnie bogate i zaludnione przedmieścia. To są małe miasta, wokół Detroit, które żyją swoim życiem. Ludzie tam mieszkają, ale pracują w Detroit, w śródmieściu. To centrum Detroit jest naprawdę piękne, ładnie utrzymane i jest naprawdę imponujące. Natomiast pomiędzy tym śródmieściem, a granicą miasta, czyli na Ósmej Mili jest tragedia.
Zaskakująca jest struktura etniczna Detroit. Ponad 80 procent mieszkańców tego miasta to Afroamerykanie.
Ostatnim białym burmistrzem był akurat mój teść Roman Gribbs (1970-1974 - red.). I kiedy on kończył swój urząd, to to miasto miało większość Afroamerykanów jako mieszkańców. Nie było szans, żeby mógł być wybrany kto inny niż Afroamerykanin.
Po nim urząd objął Coleman Young, który już nie żyje. On był burmistrzem przez kilka kadencji (1974-1994), był także rasistą, miał problem z białymi. Miasto stało się symbolicznie afroamerykańskie. Ponieważ ludzie w ratuszu byli zatrudniani według kryterium rasy, a nie kompetencji, to zarząd miasta nie był najlepszy. I to złe zarządzanie było potęgowane. Potem byli inni burmistrzowie, jeden siedzi w więzieniu, bo był skorumpowany (Kwame Kilpatrick 2002-2008 - red). Ta korupcja i to złe zarządzanie sprawiło, że zarówno system szkolny, jak i cały system opieki zdrowotnej były znacznie lepsze poza Ósmą Milą niż w Detroit, więc ludzie zaczęli się wyprowadzać. Tego nie można było zatrzymać.
Pan mówi, o złym zarządzaniu, ale jak to możliwe, że miasto, które ma u siebie Chrysler, ma Forda, ma General Motors, cały przemysł muzyczny (Motown), nagle staje się miastem bez pieniędzy? Co tam dokładnie zostało zrobione w ramach tego złego zarządzania?
Chodzi raczej o zaniechanie. Inne miasta dostosowały się do zmieniającej sytuacji, czyli faktu, że infrastruktura miejska, jak i zobowiązania miasta wobec swoich emerytów, rencistów, systemu zdrowotnego i związków zawodowych mocno się rozrastały. Innym miastom się udało, Detroit się nie udało. Owszem, General Motors jest w pięknym Downtown, do którego dojeżdża się autostradą, ale ludzie, którzy pracują w General Motors mieszkają w innych miejscach, tuż za miastem. Detroit ma wysokie podatki - ludziom się nie opłaca w mieszkać w Detroit, wolą mieszkać poza jego granicami.