Nasi dziennikarze: Krzysztof Zasada i Mateusz Chłystun jako jedyni przedstawiciele polskich mediów relacjonują dla Was prosto z Białorusi. Z okolic Grodna opisują dziś to, co dzieje się po wschodniej stronie polsko-białoruskiej granicy, którą udało im się przekroczyć. Słuchajcie Faktów RMF FM, polecamy nasze strony w internecie: rmf24.pl, oraz media społecznościowe.
W ostatnich tygodniach dziennikarze RMF FM wielokrotnie wyjeżdżali w rejon polsko-białoruskiego pogranicza (poza strefę stanu wyjątkowego) i opisywali wydarzenia z północno-wschodniej Polski.
Nasi reporterzy rozmawiali z przedstawicielami służb, organizacji pozarządowych, wolontariuszami i mieszkańcami terenów przygranicznych.
Tym razem Krzysztof Zasada i Mateusz Chłystun są na Grodzieńszczyźnie.
Polsko-białoruską granicę nasi specjalni wysłannicy przekroczyli w niedzielę i dziś są już w Grodnie.
Już kilka kilometrów za Białymstokiem na poboczu pojawiły się pierwsze tiry. Gdy ciężarówki stały już gęsto jedna za drugą, spojrzeliśmy na nawigację w samochodzie - pokazywała 29 kilometrów do przejścia granicznego w Bobrownikach - informuje Krzysztof Zasada. "Cały ten dystans jechaliśmy lewym pasem, omijając sznur pojazdów. Część miała włączone silniki, widać też było, w którym samochodzie kierowcy śpią. Po drodze napotkaliśmy na kilka patroli celników" - relacjonuje dziennikarz RMF FM.
Mimo oficjalnych komunikatów o 39-godzinnym czasie oczekiwania na granicy, kierowcy po polskiej stronie stoją znacznie dłużej. Trwa to od kilku dni nawet do tygodnia.
W tym czasie muszą sobie radzić z fatalnymi warunkami bytowymi. Nie ma m.in. toalet. Służy za nie las - relacjonuje Mateusz Chłystun.
Naszym dziennikarzom przejazd prawie 30 kilometrów zajął niespełna godzinę. "Gdy wjechaliśmy na przejście graniczne, manewrowaliśmy między wypełniającymi je ciężarówkami. Polska kontrola była tak naprawdę formalnością. Problemy zaczęły się po białoruskiej stronie" - opowiada nasz dziennikarz.
"Kiedy podjechaliśmy przed pierwszy szlaban po białoruskiej stronie, młodzi pogranicznicy nie potrafili ukryć zdziwienia, kiedy w odpowiedzi na pytanie usłyszeli, że jesteśmy dziennikarzami. Nasza obecność wzbudziła niemały popłoch. "Jacy dziennikarze?" - pytali nas funkcjonariusze, jednocześnie dzwoniąc i wzywając wyższych rangą oficerów. Jasne było więc, że z próbą dostania się dziennikarzy na Białoruś pogranicznicy od dawna nie mieli do czynienia" - relacjonują nasi wysłannicy.
"Siedzieliśmy cierpliwie przed szlabanem czekając na rozwój wypadków. Wtedy podeszło do nas dwóch wyższych rangą funkcjonariuszy, którzy do tej pory przebywali w pobliskim biurze. Kolejny raz wypytywali o cel przyjazdu. Jeden z nich nas filmował. Kontrolowali akredytacje, dzwoniąc gdzieś i opisując, jak dokumenty wyglądają. Ta nerwowa sytuacja trwała kilkadziesiąt minut, aż wreszcie szlaban się otworzył - opowiadał na antenie RMF FM nasz wysłannik.
"Odprawa paszportowa i celna zajęła około czterech godzin - choć sprawdzono nas bardzo pobieżnie. Musieliśmy jednak czekać na swoją kolej. Przed nami bardzo szczegółowo kontrolowano samochody białoruskich kierowców" - opowiada Mateusz Chłystun.
W Grodnie - jak opisują nasi specjalni wysłannicy na Białoruś - nie widać, że kilkanaście kilometrów stąd, na granicy z Polską, trwa migracyjny kryzys.
Mieszkańcy mówią naszym specjalnym wysłannikom, że migrantów w mieście i przy trasie prowadzącej do granicy, widzieli jeszcze niedawno. "Przejeżdżali tędy autobusami albo taksówkami" - zaznaczają.
"Trochę ich było w Grodnie. Byli, spacerowali po ulicach. To z miesiąc temu było. Mówią, że jeździli po hotelach, o jedzenie prosili - głównie w okolicach Grodna. Teraz w mieście nie ma uchodźców, inaczej niż w Mińsku. Teraz wyprawiają ich po trochu. Niebawem się od nich uwolnimy" - usłyszeli w Grodnie nasi dziennikarze.
Teraz miasto żyje świętami. Na każdym kroku widać przygotowania do Bożego Narodzenia. Na ulicach stoją choinki, centralne place rozświetlają kolorowe lampki, uruchomiono iluminacje.
"Tu, obok nas - trwa bożonarodzeniowy jarmark. Na straganach można znaleźć rękodzieło i lokalne przysmaki" - informują Mateusz Chłystun i Krzysztof Zasada.
Polscy dyplomaci, z którymi rozmawiali nasi dziennikarze, podkreślają, że sytuacja m.in. w rejonie Grodna to pozorna stabilizacja. Nie wiedzą, czego oczekiwać i jaki może być kolejny krok białoruskich władz. Mają świadomość, że to się dzieje, to scenariusz rozpisany na konkretne sceny. "Co przed nami? Nie wiemy" - mówią.
Nasi rozmówcy nie mają jednak wątpliwości, że wszystko, co dzieje się na pograniczu, odbywa się za przyzwoleniem Moskwy. A te wydarzenia mają szeroki międzynarodowy kontekst.
Zdaniem polskich dyplomatów, zmieniła się również taktyka migrantów. Stali się bardziej agresywni. Granicę forsują teraz maksymalnie kilkudziesięcioosobowe grupy.
"Wszystko wygląda tak, jakby te osoby były szkolone albo specjalnie inspirowane do działań" - usłyszeli od dyplomatów na Białorusi nasi specjalni wysłannicy.
Głównym punktem pobytu migrantów jest hala magazynowa na przejściu w Bruzgach. Przebywa tam teraz kilkaset osób. Nie można jednak wykluczyć, że mieszkają także w innych miejscach, w których mają się nie rzucać w oczy.
Jak twierdzą nasi dyplomaci pracujący na Białorusi, "musimy się przygotować na to, że ten graniczny kryzys będzie się sączył jeszcze miesiącami".