W Pradze protestowano przeciwko wprowadzonym przez czeski rząd restrykcjom związanym z koronawirusem, a szczególnie ograniczeniom dotyczącym funkcjonowania gastronomii. Rynek Starego Miasta i siedzibę rządu połączył łańcuch szklanek do piwa ze świeczkami. Manifestowano także przed domem premiera Andreja Babisza w okolicach Pragi.
Praską demonstrację, w której uczestniczyło kilkadziesiąt osób, zorganizowali sygnatariusze odezwy o nazwie "zdechł pies", nawiązującej do skrótu PES (po polsku pies) - Protiepidemicky System. Od początku października PES określa poziom zagrożenia epidemicznego i związane z nim ograniczenia dotyczące funkcjonowania gospodarki i życia mieszkańców Czech.
Odezwa krytykująca kolejne ograniczenia, a także niedzielna akcja miały zwrócić uwagę na fatalną sytuację małych i średnich przedsiębiorstw, a przede wszystkim właścicieli i pracowników restauracji i barów.
Protestujący domagali się zakończenia obowiązujących restrykcji, zgodnie z którymi lokale gastronomiczne muszą być zamknięte i tylko w godzinach 6-20 mogą serwować posiłki na wynos. Zdaniem uczestników demonstracji rząd powinien wypłacić właścicielom zamkniętych firm w formie zaliczki 50 proc. wysokości zeszłorocznych dochodów.
Protest kilkudziesięciu osób przebiegał w zasadzie spokojnie. Pod koniec akcji doszło do słownych utarczek demonstrantów z policjantami, którzy zwracali im uwagę na brak obowiązujących maseczek ochronnych. Rozlegały się okrzyki "Zostawcie ich" oraz "Gestapo".
Około 50 osób protestowało także przed domem premiera Babisza w podpraskiej miejscowości Pruchonice. Przyniesiono trumnę mającą symbolizować upadek małych i średnich przedsiębiorstw. Szefa rządu w czasie protestu nie było w domu. Dziennikarzom powiedział, że sytuacja była niemiła dla jego rodziny.