Przyjechali z odległej Boliwii do Niemiec na festiwal muzyczny. Z powodu koronawirusa utknęli na zamku w Brandenburgii. Uziemienie samolotów sprawiło, że nie mają jak wrócić do domu.

Każdego dnia na zamku w Rheinsberg w Niemczech rozbrzmiewa dźwięk moseños - etnicznych piszczałek, zwanych też fletnią andyjską. To ćwiczą młodzi Boliwijczycy. Jest ich 25. Mają od 17 do 34 lat.

Tęsknię za domem. Wszyscy mi mówią, że jestem jakaś smutna. Bo jestem - mówi 23-letnia Maria Fernanda Riqueza Katari.

Młodzi muzycy pochodzą z wyżyny w Andach, gdzie ich rodziny nie mają internetu. Wielu z nich od tygodni nie kontaktowało się z bliskimi. 

Do występów w Niemczech przygotowywali się od dwóch lat. Dla większości był to pierwszy w życiu wyjazd do Europy. Przylecieli 9 marca, żeby wziąć udział w festiwalu muzycznym. Mieli wystąpić między innymi w Berlinie i Dreźnie. Jednak z powodu wybuchu epidemii koronawirusa festiwal w ostatniej chwili został odwołany. Zawieszono też międzynarodowe połączenia lotnicze i młodzi Boliwijczycy utknęli 10 000 km od domu.  

Bez pieniędzy zdani byli na organizatorów niedoszłego festiwalu. Ci zakwaterowali ich na liczącym 600 lat zamku Rheinsberg, idyllicznie położonym nad jeziorem.

To jak bajka w koszmarze. Jest pięknie, troszczą się o nas, każdego dnia mamy próby, ale mamy już dość. Chcielibyśmy już wrócić do ojczyzny - mówią po ponad 70 dniach pobytu w Niemczech.

Skończyły im się pieniądze. W podstawowe produkty - jak pasta do zębów, żel pod prysznic czy maszynki do golenia - zaopatrują ich, jak sami mówią, ludzie dobrej woli.

Mówią, że czują się zapomniani przez ambasadę Boliwii, do której od kilku dni nie mogą się dodzwonić. Udało się to natomiast dziennikarzom BBC. Ci usłyszeli, że urzędnicy robią wszystko, by wysłać młodych muzyków do domu. Będzie to możliwe... na początku czerwca.