Pani Katarzyna mieszka na Śląsku. Jej mąż Ahmed jest lekarzem w jednym ze szpitali w Polsce. Do Strefy Gazy wyjechał odwiedzić swoją rodzinę. Teraz nie może się wydostać z kraju ogarniętego wojną. Pani Katarzynie z mężem udało się porozmawiać wczoraj rano. Apeluje, by Ministerstwo Spraw Zagranicznych podjęło zdecydowane działania w celu ewakuowania Polaków.
Marlena Chudzio: Kiedy miała pani ostatni raz kontakt z mężem?
Pani Katarzyna, której mąż jest w Strefie Gazy: Akurat wczoraj rano rozmawialiśmy. Mąż - jak tylko jest tam jakakolwiek łączność telefoniczna albo internet działa - stara się chociaż dać znać, że żyje. Natomiast od wczoraj po południu, jak została wyłączona łączność telefoniczna i internetowa, żadnej informacji nie mam ani ja, ani osoby, które są tutaj w Polsce i mają rodzinę tam w Strefie Gazy.
Mąż opowiada, jak to wygląda tam na miejscu?
Kryzys humanitarny to jest mało powiedziane. Tam jeszcze jeden, dwa, trzy dni i ludzie dosłownie będą głodować. Te ciężarówki, które przyjeżdżają z pomocą dla dwóch i pół miliona osób, to zdecydowanie za mało. Nie ma już od dawna wody pitnej, nie ma jedzenia, zapasy się kończą. Wojna już trwa miesiąc, za chwilę będzie tam duża tragedia. To mi mniej więcej wczoraj mąż powiedział.
Mąż jest lekarzem, więc on jeszcze innym okiem patrzy na ten cały kryzys.
Dokładnie tak. Nie ma wody, nie ma się gdzie umyć, do tego sprawy fizjologiczne, więc tam za chwilę będzie jakaś epidemia.
A jak kontakt wygląda z Ministerstwem Spraw Zagranicznych?
Niestety, nie ma kontaktu z polskim ministerstwem. Powiem szczerze, że z ministerstwa, z żadnej ambasady nikt nigdy się do mnie nie odezwał. Nikt nigdy nie odezwał się do mojego męża. Jedyny kontakt mam z ambasadą Kairu. Jeżeli ja napiszę, to oni odpisują. Z przedstawicielstwem w Ramallah też mamy kontakt. Ambasada w Izraelu milczy jak zaklęta, a nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na żadne moje pytanie i na żadnego maila nie dostałam odpowiedzi.
A polskie ministerstwo ma świadomość tego, że pani mąż jest osobą, którą trzeba stamtąd wyciągnąć?
Ja mam wrażenie, że oni wiedzą, że tam jest 28 obywateli polskich plus dwóch członków rodzin, których trzeba stamtąd wyciągnąć. Jako rodziny w Polsce napisaliśmy do Rzecznika Praw Obywatelskich, żeby może zainteresował się sprawą. Rzecznik podobno dowiedział się, że są w bezpiecznym miejscu. Nie wiem, gdzie w Strefie Gazy jest w tej chwili bezpieczne miejsce, więc takie pojęcie ma nasz MSZ o tym, co się dzieje. Wydzwaniamy, prosimy. Jak już nam się uda dodzwonić, to odsyłają nas do ambasady w Izraelu, w Tel Awiwie. A z tej ambasady nie można się kompletnie niczego dowiedzieć.
Kryzys humanitarny to jest jedno, a druga rzecz to bezpośrednie zagrożenie atakiem.
Tam nie ma się gdzie schować. Tam nie ma bezpiecznego miejsca. Jest się gdzieś i ta bomba może spaść i tyle. I się było, i już człowieka nie ma. To jest zamknięty obszar, otoczony murem albo morzem. Morzem nie da się tam też uciec. Tam nie można wsiąść na tratwę i wypłynąć, bo są okręty.
Czeka pani, czekają też pacjenci męża, szpital.
No czekamy, czekają inne rodziny, czekają przyjaciele i wszyscy się tylko denerwujemy. I od miesiąca, jak coś się dzieje, jest druga, trzecia w nocy i do siebie napiszemy, zadzwonimy, to nikt nie śpi. Od tamtego czasu to ciężko w ogóle zasnąć, ciężko przespać całą noc.
Czy jest coś, co chciałaby pani powiedzieć ministerstwu?
Żeby zrobili coś, żeby zaczęli się interesować tą sprawą i żeby naprawdę potraktowali te osoby poważnie. Bo tam jest bardzo poważny kryzys. Te osoby bardzo potrzebują pomocy i jeżeli MSZ coś nie zrobi, to za tydzień może nie będzie kogo stamtąd wyciągać.