13 mężczyzn, aresztowanych w związku z planowanym atakiem na ośrodek dla uchodźców w Nynäshamn w Szwecji, zostało wypuszczonych na wolność. Prokurator Nils Lundberg nie podjął jeszcze decyzji, czy wniesie oskarżenie. Jak twierdzi, udowodnienie winy jest niezmiernie trudne. Mężczyźni, w większości Polacy, zostali zatrzymani 8 lutego w pobliżu miejsca, gdzie mieszkają imigranci. W ich samochodach znaleziono siekiery, noże i metalowe przedmioty, które szwedzka policja określiła mianem "broni do walk ulicznych". Istniało podejrzenie, że mężczyźni chcieli zemścić się na uchodźcach za rzekomy napad na młodą Polkę.
Podejrzenie popełnienia przestępstwa nie zostało podparte mocnymi dowodami. To jest zawsze trudne, aby udowodnić przygotowywanie zbrodni - powiedział gazecie "Dagens Nyheter" prokurator Nils Lundberg. Tym bardziej, że - jak dodał - przedmioty znalezione w samochodach zatrzymanych - metalowe rurki, siekiery czy noże - mogą mieć też legalne zastosowanie.
Prokurator ma czas do przyszłego tygodnia, żeby zdecydować, czy wniesie oskarżenie.
14 młodych mężczyzn, w większości Polaków, jest nadal podejrzewanych o planowanie ataku na mieszkańców ośrodka dla uchodźców w Nynäshamn. Do zajścia miało dojść 8 lutego. Najmłodszy z nich ma 17 lat, dlatego od początku przebywał na wolności.
Nils Lundberg wyjaśnił, że zatrzymani nie przyznają się do winy. Niektórzy potwierdzają natomiast, że chcieli jechać do ośrodka. Mówią o sobie, że są patriotami.
Według informacji, jaka pojawiła się w mediach społecznościowych, mężczyźni chcieli wziąć odwet za rzekomy napad w kolejce podmiejskiej na młodą kobietę. Mieli się tego dopuścić mieszkający w ośrodku uchodźcy.
To wymówka. Rzeczywiście kobieta była niepokojona przez innych pasażerów, ale przesiadła się na inne miejsce w pociągu i nic się nie stało. Potem jej krewny rozdmuchał aferę w internecie - powiedział Lundberg.
Prokurator chwali działania policji. Gdyby policja nie zatrzymała tych mężczyzn, mogłoby dojść do nieszczęścia. Nawoływali się na Facebooku, ale trudno jest udowodnić, że słowa chcieli przekuć w czyny. Zostali zatrzymani 700 metrów od miejsca, gdzie mieszkają imigranci. To dość daleko - dodał.
(j.)