Święta 2020 - ze względu na pandemię koronawirusa - będą zdecydowanie inne niż poprzednie, z ograniczeniami, strachem o bliskich czy o własne zdrowie. W naszej historii zdarzały się już podobne Boże Narodzenia - jak te w czasie epidemii grypy hiszpanki, niemieckiej okupacji czy stanu wojennego. W RMF FM i na RMF24.pl przypominamy, z czym w przeszłości musieli mierzyć się nasi rodacy.
W latach 1918 - 1920 wybuchła epidemia niezwykle groźnej grypy zwanej hiszpanką. Według szacunków, w wyniku infekcji lub powikłań po niej na całym świecie zmarło co najmniej 50 milionów ludzi. Wirus nie ominął również Polski, która w tamtym czasie, po I wojnie światowej, właśnie odzyskała niepodległość.
650 tysięcy Polaków zginęło, wielu wracało do domu w ekstremalnych warunkach, dziesiątki tysięcy ludzi w Polsce zmarły też na hiszpankę - tak trudny klimat Świąt sprzed 100 lat opisuje historyk PAN Łukasz Mieszkowski. Jak dodaje, w kraju panował wówczas głód.
Możemy zaryzykować stwierdzenie, że ta kolacja wigilijna dla większości Polaków w 1918 roku składała się z kilku plastrów ziemniaka albo pajdy jakiegoś ciemnego, gliniastego, kwaśnego chleba. Mogło to być zagryzione solonym śledziem, bo to był powszechny produkt żywnościowy, a popite kawą czy herbatą, które z kawą i herbatą nie miały nic wspólnego - bo były zrobione z brukwi, żołędzi, łubinu. Albo na przykład niemiecka ersatz-kawa to była woda doprawiona smołą i prochem strzelniczym - tłumaczy historyk w rozmowie z RMF FM.
Autor książki "Największa. Pandemia Hiszpanki u progu niepodległej Polski" opisuje, że 100 lat temu wiele rodzin zostało rozdzielonych, dotkniętych przez wojnę oraz pandemię hiszpanki, wielu Polaków spędzało też Święta na froncie. Jedna z takich relacji - o Świętach w 1920 roku - pochodzi od żołnierza służącego w polskim pułku piechoty na froncie wschodnim.
Żołnierze dostali barszcz z pierogami, była kutia i było dużo piwa. I tak wyglądała Wigilia. Następnego dnia też dostali obfity posiłek, byli zadowoleni. Wigilia odbywała się w sali przystrojonej w gałązki jedliny. O choince nie było mowy, natomiast o gałązkach jedliny oraz o portretach dowódców. Rozochoceni żołnierze wznosili okrzyki na cześć marszałka Piłsudskiego. Po zestawie potraw widzimy, że ta tradycja się aż tak bardzo nie zmieniła - zauważa Łukasz Mieszkowski.
Od początku niemieckiej okupacji wiele osób spędzało Święta, nie wiedząc, co dzieje sie z ich bliskimi - czy zginęli, czy są w obozach jenieckich - mówi z kolei RMF FM Michał Wójciuk z Muzeum Powstania Warszawskiego, opisując Boże Narodzenie w czasach II wojny światowej. Jak dodaje, Polakom towarzyszył nie tylko strach i niepewność, ale także liczne restrykcje. Często niemożliwe było na przykład uczestnictwo w pasterce. Było ograniczenie kultu religijnego, co w polskiej tradycji jest bardzo istotne, a było to związane przede wszystkim z godziną policyjną - wyjaśnia historyk.
Kolacja wigilijna w czasach okupacji nie była wystawną ucztą. Zdobycie żywności, zwłaszcza tradycyjnej, świątecznej, było niezwykle trudne. Trzeba było się zaopatrywać często na czarnym rynku, gdzie ceny były horrendalne, często nawet 10-krotnie przewyższające wartość. Wiele produktów udawało się pozyskiwać dzięki szmuglerom, którzy często przywozili je ze wsi. Był to między innymi barszcz czy kapusta - to wiemy z relacji. Gotowano także soję, by zastąpić różne wigilije potrawy - mówi Michał Wójciuk.
Podczas wojny trudno było także o choinkę, choć zwyczaj jej ustawiania nie był kultywowany wszędzie. Niecałe Generalne Gubernatorstwo było objęte tym zwyczajem. W różnych wsiach, na przykład na terenie Polski wschodniej, były podłaźniki - takie konstrukcje wieszano pod sufitem i zaczepiano ozdoby, stawiano także nieomłócony snop w kącie izby - opisuje historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak dodaje, w Warszawie strojono jednak choinki, świąteczne drzewka pojawiały się także w przestrzeni publicznej w stolicy. Ta tradycja przetrwała przez pierwszy okres okupacji, choinki pojawiły się także w 1940 roku. Choinki były też widoczne przy urzędach niemieckich - bardzo bogate i oświetlone - mówi Wójciuk.
Czas Świąt w okresie stanu wojennego wspominał natomiast w rozmowie z RMF FM Jan Rulewski - były senator, opozycjonista w PRL, internowany 13 grudnia 1981 roku. (Wigilia 1981 roku - przyp. red) była dramatyczna. Dla jednych bardzo dramatyczna, którzy po raz pierwszy pocałowali się z celą więzienną - podkreśla Rulewski.
Opowiada, że on sam trafił do miejsca odosobnienia w Strzebielinku. Przeżywaliśmy Wigilię w celi 12-osobowej, w luźniejszej atmosferze. Nawet Kościół chyba podrzucił nam jakieś paczki. Urządzaliśmy sobie konkursy na kolędy. Wiem, że błysnął nam wtedy Janusz Onyszkiewicz, gdyż zaintonował i śpiewał kolędy ukraińskie - opowiada były senator.
Jak jednak przyznaje Jan Rulewski, dla niego to nie te pierwsze Święta po zatrzymaniu były najtrudniejsze, a kolejne, rok później. W 1982 roku generał Wojciech Jaruzelski ogłosił bowiem, że internowani będą mogli wrócić do domów i spędzić Święta z rodziną. Tuż przed Świętami okazało się jednak, że na liście zabrakło 16 czołowych działaczy Solidarności, w tym właśnie Jana Rulewskiego.
Zapakowano nas i nocą przewieziono na Rakowiecką, gdzie pan pułkownik prokurator wręczył nam zarzuty usiłowania obalenia władzy przemocą - wspomina Rulewski. Po tym opozycjonistów czekała wigilia w celi. Pamiętam, że nawet podano jakąś dobrą rybę. Podzieliliśmy się nie tyle opłatkiem co chlebem. Składaliśmy sobie życzenia i w pewnym momencie głosy nam uschły w gardle. Każdy z nas tak spontanicznie - poszedł do swojego kąta w celi i sądzę, że każdy zapłakał - mówi były opozycjonista w rozmowie z RMF FM.