Po zmianach w ustawie wiatrakowej średnio w skali całego kraju tracimy 47 proc. powierzchni Polski, przechodząc tylko z proponowanej zasady 500 na 700 metrów - twierdzi Michał Hetmański, prezes zarządu Fundacji Instrat. Wczoraj prezydent Andrzej Duda podpisał nowe przepisy. Ustawa przewiduje, że minimalna odległość turbin wiatrowych od zabudowań ma wynosić 700 metrów, a nie jak obecnie 10-krotność maksymalnej wysokości turbiny, tzw. reguła 10H. Nie wprowadzono jednak proponowanej wcześniej zasady 500 metrów. Zdaniem gościa Radia RMF24 taka zmiana mogła znacznie przyczynić się do oszczędności całego państwa, a także być odczuwalna w portfelach zwykłych Polaków, bo obniżyłaby ceny prądu.

Tomasz Weryński, RMF FM: Jest pan zadowolony z takiego kształtu ustawy wiatrakowej?

Michał Hetmański, prezes zarządu Fundacji Instrat: Jak mam być szczery, to nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. Braliśmy udział w tych konsultacjach publicznych od ponad dwóch lat. Na początku 2021 roku, kiedy rząd ogłaszał zresztą chęć tej liberalizacji, sam zaproponował zasadę 500 metrów. Więc tak na ostatnią chwilę zmiana na te 700 metrów wywróciła nie tylko nasze oczekiwania - nazwijmy to - emocjonalne, ale przede wszystkim czyni bardzo duży bałagan wśród nie tylko inwestorów, ale samorządów, które przygotowywały przez ostatnie dwa lata plany zagospodarowania przestrzennego pod kątem zasady 500, a nie 700 metrów. Nazwanie tego kompromisem - że tutaj przesunęliśmy suwakiem 500 na 700 metrów - jest jednak mocno przesadzone. To nawet nie jest zgniły kompromis. To jest coś więcej. To zmiana na ostatnią chwilę. Gdyby jeszcze chociaż było tak dwa lata temu i rząd by powiedział: idziemy po 700, policzmy, ile to jest potencjału, to jeszcze można by powiedzieć, że to miałoby sens. Nasze ostatnie obliczenia wskazywały, że zmieniając stricte tylko z tych 500 na 700 metrów zabieramy Polsce średnio połowę potencjału na rozwój energetyki wiatrowej we wszystkich województwach. Najbardziej tracą na tym województwa z Polski centralnej, np. z województwa kujawsko-pomorskiego.

Średnio połowę potencjału, tak? Jak to wygląda w konkretnych liczbach?

Generalnie średnio w skali całego kraju tracimy 47 proc. powierzchni Polski, przechodząc tylko z zasady 500 na 700 metrów. Ta liczba nie oddaje tego, co się stanie w kolejnych latach, ponieważ szereg inwestorów i gmin było przygotowanych do realizacji wspólnie tych inwestycji wiatrowych. Inwestorzy też przygotowywali działki przyłączenia do sieci pod kątem tego, żeby zrealizować projekt, który się wpisuje w zasadę 500, a nie 700 metrów. Więc przez najbliższych kilka lat będziemy realizować nie projekty przygotowane pod 500 metrów, ale pod starą zasadę 10H. Będziemy budować dużo nieefektywnych, niezwymiarowanych farm wiatrowych, więc de facto postawimy mniej mocy na tym samym terenie. Gdyby jednak rząd wziął na poważnie reformę planowania przestrzennego i rozwoju energetyki wiatrowej, to nie mielibyśmy takich nieefektywnych lokalizacji. Jest to wynikiem braku zrozumienia energetyki odnawialnej przez rząd, który jedną ręką nadal trzyma się węgla, a drugą ręką nadal trzyma się odnawialnych źródeł energii i próbuje tutaj Bogu świeczkę, diabłu ogarek postawić. Taka polityka sprowadza się do niekonsekwentnych decyzji. Nie da się jednocześnie trwać nadal przy węglu czy paliwach kopalnych przy gazie, a drugą ręką udawać, że wspieramy energetykę wiatrową.

Tak na chłopski rozum, jeżeli zgodziliby się na 500 metrów, to trochę by się to przełożyło - czy znacznie by się to przełożyło - na nasze rachunki za prąd?

Absolutnie. Nasze obliczenia i innych instytucji wskazują, każdy gigawat zainstalowanej mocy wiatrowej przekłada się na realne oszczędności. My to kalkulujemy. Dla przykładu powiem, co znaczy taki jeden gigawat mocy wiatrowych zainstalowanych. To jest mniej więcej ponad 3 terawatogodziny produkcji energii elektrycznej w ciągu roku. To tyle, ile zużywa całe województwo podlaskie. Proszę sobie wyobrazić z takiego jednego gigawata średnio w ciągu roku - w bilansie handlowym mówię - możemy zaopatrzyć całe województwo podlaskie. Gdybyśmy właśnie taki dodatkowy gigawat wiatraków wybudowali, to możemy zaoszczędzić pół miliarda metrów sześciennych gazu ziemnego importowanego z zagranicy. To jest oszczędność na poziomie 2 miliardów złotych w skali całej gospodarki. Albo jeśli mówimy tutaj o unikniętym imporcie węgla kamiennego, to jest nawet miliard złotych. To są wymierne oszczędności w skali całej gospodarki. To się przekłada również na ceny prądu, bo im więcej produkują źródła odnawialne, farmy wiatrowe czy fotowoltaiczne, tym bardziej spadają ceny hurtowe na giełdzie i tym samym nasza cena na rachunku, którą dostajemy od naszego sprzedawcy, jest też mniejsza.

I premier wskazuje, że jest to kompromis w imię myślenia o tych osobach, które nie chcą mieć wiatraków i uważają, że jest to bardzo uciążliwe w ich życiu. Czy te 200 metrów w jakiś sposób załatwia sprawę tych osób?

To nie jest fundamentalna różnica. Absolutnie nie można tutaj ignorować zjawiska oddziaływania na środowisko naturalne, ludzkie takich elektrowni wiatrowych. Aczkolwiek jest kilka takich praw fizyki i przetestowanych mechanizmów regulacyjnych z wielu krajów, gdzie ta wartość 500 metrów jest uznawana za taką średnią pomiędzy wieloma krajami. Jest ona bezpieczna, ponieważ jeśli wieje wiatr i wieje tym samym wiatrak, no to my słyszymy nie tylko wiatrak, ale sam wiatr wiejący obok naszego domu. Jak nie ma wiatru, nie wieje też wiatrak, więc go nie słyszymy. Te 500 metrów to nie jest taka liniowa zasada, tylko ten spadek natężenia hałasu jest odwrotny do wykładniczego. I to nie są wartości, które nie są tolerowalne.

To też nie oznacza, że w każdym miejscu w Polsce można bez żadnych konsultacji przeprowadzić taką inwestycję. Nadal są bardzo szczegółowe obostrzenia i wymagania od samorządów. Są też dobre praktyki branży wiatrowej, jak konsultować społecznie rozwój energetyki wiatrowej, żeby uszanować również obawy osób, osób, które nie chcą mieć wiatraków koło swojego domu.

A może zamiast dorzucać te 200 metrów, może należałoby jakoś inaczej pomóc tym osobom, które cierpią przez wiatraki? Tylko zastanawiam się jak?

Jeśli mógłbym ocenić to, co się stało w branży wiatrowej przez ostatnie 10 lat, to uważam, ze jest duży postęp. Jest dużo większe zaangażowanie gmin, samorządów, świadomość po stronie urzędników na temat tego, jak wygląda proces inwestycyjny oraz proces lokalizacji elektrowni wiatrowych. Dzisiaj już nie ma takich przypadków. Były rzeczywiście około 10 lat temu, że przychodzili inwestorzy i bardzo agresywnie budowali bez poszanowania właśnie procesu konsultacji społecznych. Dzisiaj jest to praktycznie niemożliwe. Inwestorom samym zależy na dobrych relacjach ze społecznością lokalną. Na tym, żeby te pieniądze z powrotem zostały w gminie i żeby zapewnić współpracę społeczności lokalnej z inwestorem. Również ta ostatnia rządowa poprawka, żeby 10% mocy zainstalowanej wiatraka przekazywać właśnie jako dostępne gospodarstwom domowym w danej gminie, jest krokiem w dobrą stronę. Ja myślę, że tych bezpieczników jest już naprawdę całkiem sporo i nie ma takiej możliwości, że inwestor wymusi na mieszkańcach taką inwestycję. Jest dużo tych możliwości oraz wsparcie prawne dla obywateli, którzy nie chcą mieć wiatraków pod swoim domem.

Idą wybory. Różnie się może wydarzyć. Jeżeli ktoś inny przejąłby władzę i ktoś chciałby to, powiedzmy, wyprostować, to jest do zrobienia? Czy ta decyzja, którą prezydent wczoraj podjął jest na tyle wiążąca, że nie będzie to już takie proste, ponieważ to demoluje plany dotyczące różnych przedsięwzięć?

Ja tu nie jestem ekspertem od spraw legislacyjnych, czy politycznych tym bardziej. Rzeczywiście to jest potencjalnie drobna poprawka, którą można by wprowadzić - nie chcę powiedzieć - z dnia na dzień, bo takie jednak zmiany powinny podlegać konsultacjom, ale my dużą część konsultacji już wykonaliśmy. To właśnie rząd dwa lata temu wyszedł z propozycją 500 metrów i zostało to wypracowane właśnie w takim konsensusie społecznym, więc mam nadzieję, że kiedyś wrócimy do tych 500 metrów i możliwie najszybciej. Ponieważ dużo inwestorów oraz gmin teraz po podpisaniu ustawy przez prezydenta zastanawia się zrewymiarować projekt na 700 metrów, poświęcić kilka lat na taką zmianę, rozpocząć czasochłonny i kosztochłonny proces - bardzo trudno teraz dostępnych planistów przestrzennych - czy poczekać, aż kiedyś zmieni się władza i wrócimy do 500 metrów. Czy wrócimy szybko? Niekoniecznie. To wprowadza bardzo duże zamieszanie i to jest przeciwieństwo tego, do czego się zobowiązał polski rząd w Krajowym Planie Odbudowy. Zobowiązaliśmy się, że będziemy wprowadzać reformy planowania przestrzennego i upraszczać procesy inwestycyjne oraz administracyjne. Ta reforma jedynie to komplikuje. Jest to fikcyjna liberalizacja. Nie tylko sama wartość, którą wpiszemy do ustawy ma sens, ale to, jak ją wprowadzamy oraz jak ją komunikujemy. Buduje to zaufanie inwestorów, społeczności lokalnych do państwa, które zostało ewidentnie tutaj naruszone.

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.
Opracowanie: