"Andrzej Bargiel ma ogromny talent. Taki organizm lekarze określają jako jeden na milion czy pół miliona. Do tego dochodzi bardzo systematyczny i trudny trening. Wierzyłem, że mu się to uda" - tak pierwszy zimowy zdobywca Mount Everestu Leszek Cichy komentuje sukces zakopiańczyka. 28-latek w rekordowym czasie zdobył pięć 7-tysięczników byłego Związku Radzieckiego zaliczanych do Śnieżnej Pantery. Potrzebował na to 30 dni. Zakończył projekt stając na szczycie Piku Pobiedy o godz. 8:35 polskiego czasu. "Jeśli będzie teraz chciał dołączyć do polskiej wyprawy zimowej na K2, to oczywiście miejsce w zespole będzie na niego czekać" - podkreśla Cichy w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.

REKLAMA

Michał Rodak: Jak pan, jako pierwszy zimowy zdobywca Mount Everestu, przyjął informację o sukcesie Andrzeja Bargiela?

Leszek Cichy: To jest dobra wiadomość dla nas wszystkich, dla Andrzeja przede wszystkim, ale to naturalne. Andrzej przy tym swoim sposobie uprawiania narciarstwa wysokogórskiego, po pierwsze, ma do tego ewidentny talent. Jest świetnie wydolnościowo zbudowanym człowiekiem. Lekarze taki organizm określają jako jeden na milion czy pół miliona. Zdolny do długotrwałego wysiłku, bardzo dobrze i szybko się regeneruje. Druga rzecz to systematyczny i bardzo trudny trening, który Andrzej bardzo regularnie, ściśle przestrzega i wykonuje na co dzień. Wierzyłem, że to mu się absolutnie uda i tylko jeżeli pogoda nie stanie na przeszkodzie, to zapisze ten rekord na swoje konto.

Góry Pamir i Tienszan nie są powszechnie tak dobrze znane, jak Himalaje czy Karakorum. Czy skalę tego sukcesu i skalę trudności tego typu wyprawy da się jakoś porównać z ekspedycjami na 8-tysięczniki?

To jest coś innego. Najtrudniejszy - i technicznie, i pogodowo - jest oczywiście Pik Pobiedy. Wejście na każdy z nich, osobno, to nie jest jakieś wielkie osiągnięcie na miarę himalajskich pierwszych wejść czy pokonanie tam trudnych dróg. Jednak oczywiście jest zupełnie inaczej, jeśli to się połączy w taki rekordowy czas, jak w przypadku Andrzeja. Na taki sukces musi się wtedy złożyć kilka rzeczy. To oczywiście umiejętności, ale też zdolność do organizacji czegoś takiego i szczęście do pogody.

Akurat Andrzej to szczęście miał, bo w momentach, gdy docierał do baz wstrzelał się w okno pogodowe, wychodził szybko i uciekał przed załamaniem pogody. Tak też było dzisiaj.

Tak, a rok 2016 nie jest typowym rokiem w pogodzie. Nawet w Polsce ta pogoda w tym roku jest bardzo zmienna. Nie ma takiego typowego, pięknego i długiego okresu pogodowego, jak to zwykle bywa latem. Więc tutaj Andrzej oprócz umiejętności i dobrej kondycji musiał trafiać idealnie w pogodę w każdym tym przypadku. Musiała być wygrana 5:0, jeśli chciał uzyskać komplet.

Andrzej rok temu, jako pierwszy w historii, zjechał na nartach z Broad Peaku. Wcześniej w podobnym stylu zdobywał Sziszapangmę i Manaslu. Tych dużych wypraw, mimo młodego wieku, miał już kilka. Jaką widzi pan przed nim przyszłość?

Wie pan, w Himalajach jest teraz ciężko o jakieś nowe, wielkie ściany i sukcesy. Ten okres eksploracyjny został niejako już pokonany. Teraz nadchodzi czas takich "łańcuchówek", czyli łączymy kilka dróg w jedną. Oczywiście, może próbować bić kolejne rekordy gór zdobywanych z rzędu lub w rekordowych czasach. Ale może Andrzej będzie chciał jednak wrócić do wyczynowego himalaizmu i dołączyć do polskiej wyprawy zimowej na K2...

To byłoby piękne, ale raczej jest nierealne, bo Andrzej jest jednak typem "wolnego strzelca". Lubi działać samotnie.

Taką przyjął swoją filozofię życiową. Dlatego mówię, że jeżeli na to by się zdecydował, to oczywiście miejsce w tym zespole, który ruszy zimą na K2, będzie na niego czekać.

Andrzejowi Bargielowi podczas tej wyprawy towarzyszyła także ekipa Canal+ Discovery. Jesienią na antenie stacji zobaczyć będzie można 8-odcinkowy serial z ekspedycji.