"Ostatnio byłem na szczycie 8 dni temu. Po przylocie do bazy stwierdziłem, że skoro, z powodu pogody, mam jeszcze przez tydzień w niej siedzieć, to chyba wolę wyjść od razu" - mówi Andrzej Bargiel w rozmowie z dziennikarze RMF FM Michałem Rodakiem po błyskawicznym zdobyciu Chan Tengri (7010 m n.p.m.) w górach Tienszan. Zakopiańczyk zdążył wejść na swój czwarty szczyt Śnieżnej Pantery i wrócić z niego do bazy w niecałe 13 godzin. "Został nam teraz Pik Pobiedy. Miejmy nadzieję, że po kilku dniach pogoda się poprawi, załatwimy to jak najszybciej i będziemy mogli wracać do domu" - dodaje.
Michał Rodak, RMF FM: Atak i powrót zajęły ci niecałe 13 godzin. Czyli opłacało się działać błyskawicznie i zaatakować zaraz po dotarciu do bazy.
Andrzej Bargiel: Stwierdziliśmy po wczorajszym przylocie, że dzisiaj do południa to jest ostatni dzień, kiedy można tutaj coś zrobić. Ostatnio na szczycie byłem 8 dni temu i stwierdziłem, że skoro mam jeszcze przez tydzień siedzieć w bazie, to chyba wolę wyjść od razu. Ma intensywnie sypać dziś w nocy, po południu już sypało, więc była to jedyna możliwość, żeby spróbować tutaj zadziałać. Tak ma być teraz przez kilka dni i na pewno w takich warunkach nie da się tutaj wychodzić. Są strome zbocza i tuż po opadach zawsze schodzą lawiny. Jest zbyt niebezpiecznie, więc cieszę się, że się udało. Udało nam się też namówić lokalne wojsko na to, żeby przeleciało kilka razy śmigłowcem wokół szczytu w trakcie mojego pobytu na górze, więc to też był ciekawe...
...zdjęcia, które udało się zrobić, wyglądają niesamowicie...
...i wszyscy są zadowoleni, bo już każdy powolutku myśli o powrocie do domu i czym więcej takich działań, tym lepiej. Został nam teraz Pik Pobiedy. Miejmy nadzieję, że ta pogoda się zrobi, załatwimy to jak najszybciej i będziemy wracać.
A jak wyglądała droga na szczyt w porównaniu do wcześniejszych ataków?
Chan Tengri to taki "kirgiski Matterhorn", tylko jest większy. Ma podobną strukturę, ale jest tutaj zdecydowanie stromiej. Jest sporo założonych poręczówek. Ale było w porządku. Było dość ciepło przez to, że przechodziły chmury i zbierało się na śnieg, więc musiałem tylko starać się stamtąd jak najszybciej pozbierać, żeby zdążyć przed opadem. Terenu jakoś świetnie nie znałem. Wszystko się udało i teraz odpoczywamy.
Zjazd utrudniła ci już mgła.
Tak, była mgła i problem z kontrastem. Po prostu wszystko się zlewało. To było dziwne i trudne do jazdy. Była też ściana, na której nie ma do końca ciągów śniegu. Mój docelowy plan zakładał zjazd z drugiej strony góry, ale nie miałem na tyle przestrzeni i czasu, żeby się tego podjąć. To było poważne wyzwanie. Wchodziłem więc klasyczną drogą i tam 70 procent zjeżdżałem. Część musiałem też schodzić ze względu na pogodę i przede wszystkim na ludzi, którzy tam chodzili. Jedynym miejscem, gdzie był śnieg, była właśnie klasyczna droga, a tam jest 900 metrów ściany, która ma 40-50 stopni nachylenia, więc nie było takiej możliwości. Ale też założyłem sobie, że warto to mieć po prostu za sobą i stąd ta próba.
Ostatecznie z jakiej wysokości udało ci się zjechać?
To było około 6300 metrów n.p.m.
Mówisz, że u góry spotkałeś sporo osób. To trochę inaczej niż na wcześniejszych szczytach.
Tak. Przez trzy tygodnie nie było tu wcześniej pogody. Było sporo ludzi i wszyscy ruszyli kilka dni temu, bo już warunki były lepsze. Wszystko to się dzisiaj skumulowało, więc troszeczkę było zamieszania. To też trochę mi przeszkadzało, bo nie mogłem sobie pozwolić na to, co chciałem ostatecznie zrealizować.
Jakie masz plany na najbliższe dni? Kiedy będzie możliwy ostatni atak, czyli na Pik Pobiedy?
Odpoczywamy. Przez kilka dni będą spore opady. Będziemy próbować wejść na Pobiedę i zobaczymy, co z tego będzie. Tak naprawdę mógłbym 2 dni odpocząć i już wychodzić. Pytanie, czy będą warunki. Pogoda jest tutaj bardzo kapryśna w tym roku i wszystko to zależy od tego, ile spadnie śniegu. To jest kluczowe. Tutaj są tak duże przestrzenie, że ten śnieg bardzo przeszkadza. To też jest bardzo niebezpieczne. Prognozy nie są najlepsze, choć zaprzyjaźniony kierownik bazy mówi, że codziennie się zmieniają, więc miejmy nadzieję, że tym razem to będzie na naszą korzyść i za parę dni może uda się wyjść w kierunku szczytu.
Zaatakujesz znowu z tej samej bazy, na szczęście nie musisz się już nigdzie przenosić.
Tak. Mamy wspólną bazę. Jesteśmy przygotowani. Mamy wszystko zorganizowane, więc tak, jak mówię - potrzebna jest tylko pogoda i mam nadzieję się, że w jakimś najbliższym czasie uda się to zrobić i będziemy wracać.
Nastroje są dobre, ale wszyscy już myślą o domu.
Minął już kawał czasu - ponad 40 dni. Takie przygody są fajne, ale ten czas jest też uciążliwy, warunki nie są bardzo komfortowe. Mamy też tutaj kawał ekipy. Większość ma rodziny, inne najbliższe osoby i to tak działa naturalnie, że po chwili już się tęskni i tutaj na pewno właśnie teraz ma to miejsce...