"Zamach na polską niepodległość", "apokalipsa dla naszego rolnictwa" "druga Targowica" i wreszcie najlepsze - "gospodarcza katastrofa". Tak 15 lat temu o zbliżającym się akcesie Polski do Unii Europejskiej pisały prawicowe i populistyczne media. Lista plag, które miały spaść na Polskę po wejściu do Unii, zdecydowanie przekraczała tę biblijną. Przy gilotynie, jaka zawisła nad Polską po referendum akcesyjnym, z troską pochylały się głowy niemałej rzeszy duchownych, polityków związanych z Radiem Maryja i zaprzyjaźnionych z nimi naukowców, często z tytułami profesorskimi. Poprzez swoje skomplikowane wyliczenia i ekspertyzy starali się wykazać, jak bardzo Polska na członkostwie we Wspólnocie straci.
Za kilka dni minie 10 lat od momentu, w którym, po długiej i krętej drodze, dołączyliśmy do Unii Europejskiej. To dobry moment na podsumowanie i spojrzenie z dystansu, jaki minął, na strachy, jakimi próbowano nam karmić przed akcesją. Polska z 1 maja 2004 r. i ta z 1 maja 2014 r. to w zasadzie dwa różne kraje. Członkostwo w Unii Europejskiej zmieniło w naszym codziennym funkcjonowaniu, w życiu całej Polski tak wiele, że trudno znaleźć jakiś obszar przez nie nietknięty, no, może poza głowami części prawicowych głów. Większość z ówczesnych, fatalistycznych prognoz dzisiaj wydawać może się śmieszna, niedorzeczna, ale pamiętajmy, że wtedy wiarę im dawały miliony Polaków, których tak skutecznie straszono Unią, że głosowali przeciwko akcesji Polski. Oto krótka lista niektórych mitów, które dominowały dziesięć lat temu wśród polskich eurosceptyków i które kompletnie rozminęły się z rzeczywistością.
Choć to wydawać się może dzisiaj dziwne, to polscy rolnicy byli jedną z najliczniejszych grup nieufnie nastawionych do integracji przed 1 maja 2004 r. Oliwy do ognia dolewali eurosceptycy wieszcząc, że nasze gospodarstwa zostaną rozparcelowane i sprzedane zachodnim farmerom, a po wykończeniu naszego rolnictwa, bezrobocie wzrośnie o kilka milionów. Płody rolne miały nie mieć zbytu, a polski rynek produktów spożywczych miał być zalany przez zachodnie artykuły. Jakie są zatem fakty po dziesięciu latach? Nasza wieś w niczym nie przypomina tej sprzed dekady, po której jeździły rozklekotane furmanki i wiekowe ciągniki. Obecnie na polskich polach pracuje najnowocześniejszy sprzęt, którego ceny ścinać mogą z nóg właścicieli mercedesów i BMW. W gospodarstwach stoją nowe budynki, dzieci rolników kształcą się w nowoczesnych szkołach. Poprawiła się jakość życia nie tylko rolników, ale wszystkich mieszkańców wsi oraz małych miast. Powstały tysiące kilometry wodociągów i kanalizacji, setki oczyszczalni ścieków, systemy segregacji odpadów, odnowiono centra wielu miejscowości, powstały setki placów zabaw, wybudowano bądź zmodernizowano wiele świetlic czy domów kultury. Wieś znów stała się atrakcyjnym miejscem do życia. Tylko w ostatnim dziesięcioleciu na wieś przeprowadziło się z miast przynajmniej ćwierć miliona Polaków.
Według dość rozpowszechnionych wśród ówczesnych eurosceptyków poglądów, państwom Unii Europejskiej Polska była potrzebna przede wszystkim, jako rynek zbytu dla ich towarów. Polski przemysł i produkcja nie mogły, ich zdaniem, wytrzymać konkurencji z rozwiniętymi, wysoce efektywnymi gospodarkami starych państw członkowskich i musiały upaść. Lukę na rynku wypełniłyby natychmiast drogie produkty zachodnie, a polski eksport miał w zasadzie przestać istnieć.
Głosiciele tych tez nie mogli mylić się bardziej, bo Polska jest dzisiaj eksportowym gigantem. W tym względzie każdego roku bijemy wszelkie poprzednie rekordy. Od kilku miesięcy eksportujemy nawet więcej niż importujemy, co jest historycznym ewenementem! W 2013 r. nasza sprzedaż za granicę wzrosła ogółem o 6,5 proc., a samych artykułów rolno-spożywczych aż o 11,5 proc.! Nasz eksport nigdy nie rozwinąłby skrzydeł, gdyby nie Unia Europejska - do jej państw trafia go aż trzy czwarte. Największym odbiorcą naszych towarów są wymagający Niemcy.
Kilka lat po wejściu do UE Polski miało w zasadzie już nie być. Postępująca centralizacja władzy w Brukseli, rujnujące dla naszego budżetu kwoty, jakie Polska miała płacić do wspólnej kasy, kulejąca gospodarka i coraz bardziej zacofana armia miały być tylko preludium do rychłego rozbioru naszych ziem.
Tymczasem dzisiaj, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie, nikt przy zdrowych zmysłach nie głosi teorii, że poza Unią Europejską bylibyśmy bezpieczniejsi. W najbliższych latach na uzbrojenie wydamy rekordowe 130 mld złotych, co będzie możliwe tylko dzięki temu, że mamy silną gospodarkę, pozwalającą nam na tak znaczne wydatki. Ale nie można bezpieczeństwa redukować tylko do kwestii militarnych. To także niezależność energetyczna i wspólnota polityczna, dzięki której polski głos pozostanie słyszalny. To wszystko możliwe jest tylko dzięki Unii Europejskiej, która choć nie jest monolitem, to jak pokazują wydarzenia ostatnich tygodni, w kwestiach istotnych dla bezpieczeństwa potrafi wznieść się ponad narodowe interesy. Wystarczy tylko uderzyć we właściwe klawisze politycznego europianina.
Gdzie są dzisiaj ci wszyscy fałszywi prorocy, wieszcze katastrof, które miały spaść na Polskę? Czy spalili się ze wstydu, usunęli z polityki, przeprosili? Nie, dzisiaj wciąż bawią się w przewidywanie przyszłości Polski, Unii Europejskiej, a nawet całego zachodniego świata. Dla nich wszystko, co nie jest narodowe, rodzime, krajowe, jest wrogie i groźne. Zawsze we wszystkich analizach i prognozach dominuje u nich pesymizm i widmo nieuchronnego upadku. No, ale cóż... psy szczekają, a karawana jedzie dalej.