Nikt, a już na pewno nikt, kto zna prawdziwą prawdę i oczywiste oczywistości, nie może mieć wątpliwości, że to Jarosław Kaczyński zadzwonił któregoś dnia do wdowy po generale Kiszczaku i nakazał jej natychmiastowe skompromitowanie Lecha Wałęsy, przy pomocy teczki Bolka. Teczkę tę, ów Kaczyński skrywał przez wiele lat wspólnie z samym Kiszczakiem, by wyciągnąć ją w lutym 2016 i odwrócić w ten cudowny acz diabelski sposób uwagę, od studniówki rządu Beaty Szydło i dyskusji o osiągnięciach tejże.
Ach jakże ja zazdroszczę wszystkim tym, dla których świat jest czarno-biały, a rzeczywistość idealnie pasuje do puzzla, który dawno już sobie poukładali. W sporze o Wałęsę i jego teczkę rzeczywistość ta - i dla fanów (a i dla anty-fanów takoż) byłego przywódcy Solidarności - jest prosta niczym budowa cepa. Oto pani Kiszczak, na polecenie Kaczyńskiego, idzie do IPN i ochoczo przekazuje teczkę Bolka. Prezes Instytutu czym prędzej teczkę przechwytuje i realizując, z góry ułożony plan, pokazuje ją światu, robiąc wszystko by skompromitować polskiego bohatera. Bohater co prawda ma niejakie problemy z jednolitym odniesieniem się do zawartości teczki, ale to nie ma znaczenia. Liczy się to, ze jest opluskiwany, zaszczuwany, potępiany, opluwany, obrzucany błotem przez kurdupli (także moralnych), dla których jest solą w oku. W dodatku IPN zaczyna bawić się w "policję historyczną" i zaczyna, z niewiadomych, acz na pewno pieniackich i czarnosecinnych powodów, poszukiwać dokumentów u innych przywódców PRL, tylko po to by zasłużyć się nowej władzy. Proste? Proste! Oczywiste? Oczywiste! Po co więc zaprzątać sobie głowę wątpliwościami i pytaniami!
A tych - niestety dla czarno-białych postrzegaczy świata jest sporo. Bo nawet zakładając, że ktoś inspirował wdowę po generale, żeby wyrwała jedną kartkę z teczki Bolka, schowała ją do torebki i ruszyła do IPN, to pytanie jest takie - a cóż innego miał jej poradzić, jeśli zapytała, co ma zrobić z dokumentami po mężu? Żeby trzymała je dalej w domu? Żeby poszła z nimi do samego Lecha Wałęsy? Żeby przekazała je dziennikarzom? A może politykom? Jakież inne rozwiązanie byłoby optymalne? A czy moment, w którym pani Kiszczakowa podjęła swą eskapadę jest dla kogoś politycznie wymarzony? Dla władzy? Akurat teraz? Gdy ma ochotę fetować, opiewać i obnosić się z uchwaleniem 500+? I wznosić pod niebiosa zalety programu Morawieckiego?
Czyż nie lepiej (zakładając odważnie, by nie rzec, że brawurowo, że ktoś to w ogóle kontrolował) byłoby uderzać w Lecha Wałęsę, gdy był ważną dla obozu rządzącego postacią? Gdy jego kompromitowanie mogłoby przynieść jakieś wyraziste polityczne profity? Kolejne pytania, to pytania o postawę IPN. Krytykowanego, za szybkie pokazanie teczki TW Bolka światu. Tyle, że cóż innego Instytut miał począć? Trzymać teczkę przy piersi i pozwalać na nieuchronne przecieki na temat jej zawartości? Czekać na ekspertyzy grafologiczne? A na jakiej podstawie? Dla utajniania teczki z lat 70 nie ma żadnej mocnej podstawy prawnej. Nie da się jej uznać za materiał objęty tajemnicą śledztwa - bo śledztwo ma za zadanie właśnie ujawnienie materiałów, od lat ukrywanych. Szokują mnie też nieco, zarzuty czy gesty niechęci, po tym, gdy IPN zabrał się za poszukiwanie innych materiałów u PRLowskich bonzów. Mnie raczej dziwi, że dzieje się to po 26 latach od upadku PRL i 15 latach działalności Instytutu. I że odbywa się tak akcyjnie. Ale nie widzę powodu do formułowania pretensji, że się to wreszcie dzieje. Czy lepiej byłoby, gdyby IPN nie wykonywał swych obowiązków? By machnął ręką na podejrzenia, że ktoś dysponuje dokumentami, którymi dysponować nie ma prawa? A może mam współczuć generałom SB, że prokuratorzy zastukają do ich drzwi i zażądają oddania archiwów, które nigdy nie powinny do nich trafić? Przepraszam, jakoś nie potrafię.