"Zastanawiałem się: "Wałęsa, Wałęsa, jaki Wałęsa? Film pod tytułem "Wałęsa" byłby jednoznacznie polityczny, a myśmy się czegoś po nim spodziewali!" - mówi w rozmowie z dziennikarką RMF FM Andrzej Wajda. "Wałęsa jest bardzo inteligentnym człowiekiem. Rozumiał, że jeśli będzie się mieszał do filmu, to potem widzowie będą się mieszać do niego. Będą mówić: Dlaczego pozwoliłeś zrobić taką scenę, przecież wiesz, że to nieprawda..." - dodaje reżyser.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Jest w tym filmie taka scena z Jerzym Radziwiłowiczem i Krystyną Jandą, która przywołuje pana poprzednie filmy: "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza". Ten najnowszy film zamyka tryptyk? Mówił pan, że pierwotnie miał nosić tytuł "Wałęsa", a teraz ma podtytuł "Człowiek z nadziei".
Andrzej Wajda: Zastanawiałem się: "Wałęsa, Wałęsa, jaki Wałęsa? Film pod tytułem "Wałęsa" byłby jednoznacznie polityczny, a myśmy się czegoś po nim spodziewali! Pamiętam, że jak go zobaczyłem pierwszy raz w stoczni, kiedy tam przyjechałem jeszcze przed komisją rządową, to zobaczyłem jakiegoś innego człowieka. Nie znałem takich ludzi. Nie widziałem kogoś takiego, pewnego siebie. Oczywiście, Lech różnie interpretuje swoją wypowiedź "czołgi radzieckie - nie". Twierdzi, że wiedział, iż na sali jest założony podsłuch i musiał tak mówić, żeby nie wytwarzać niepotrzebnie konfliktu i sytuacji, w której Związek Radziecki byłby przeciw, bo Wałęsa straszy Polaków sowieckimi czołgami. No ale kto inny poza nim wiedział, że tych czołgów nie będzie?
Stąd podtytuł "z nadziei"?
Właśnie stąd się to "z nadziei" pojawiło.
Czy fakt, że zna pan Lecha Wałęsę bardzo dobrze pomagał w zbudowaniu tak tej postaci czy przeszkadzał, bo troszkę trudniej wtedy o dystans?
On jest bardzo inteligentnym człowiekiem. Rozumiał, że jeśli będzie się mieszał do filmu, to potem widzowie będą się mieszać do niego. Będą mówić: "Dlaczego pozwoliłeś zrobić taką scenę, przecież wiesz, że to nieprawda...". Ja nie dałem mu do czytania scenariusza, nie prosiłem, żeby przyjechał na plan, oglądał. Nie pytałem, kto ma grać, nie pokazywałem mu zmontowanego filmu. Zobaczył go dopiero w Wenecji. To była jego pierwsza konfrontacja, kiedy już w tym filmie nie można było niczego zmienić, bo był całkowicie gotowy.
To ja odpowiadam za ten film. Jeżeli coś jest nie tak, biorę to na siebie, bo po co on? Inaczej część tej odpowiedzialności spadłaby na Lecha. A przecież on nie ma żadnej szansy, żeby mnie przekonać. Poza tym ja nie chcę być przekonany. Sam wiem, co chce opowiedzieć. To jest pewien fenomen historyczny i chcę, żeby istniał on w polskiej historii jak najwyraźniej. Jest wiele książek napisanych na ten temat. Film uważam za rzecz zupełnie naturalną i dlatego go zrobiłem.