„Mój bohater nie wiedział, co będzie. Nie sądzę, żeby się spodziewał, że będzie stan wojenny. I nie sądzę, żeby się spodziewał, że w tym 1989 roku wszystko runie” – mówił w rozmowie z dziennikarką RMF FM Robert Więckiewicz, odtwórca głównej roli w filmie „Wałęsa”. Jak tłumaczył, żeby oddać jak najwierniej graną postać musiał „zupełnie odciąć od tego, co się działo po przemówieniu w Kongresie USA”. „To by mi po prostu przeszkadzało” – twierdzi.
Katarzyna Sobiechowska- Szuchta: Bardzo gratuluję, bo myślę, że o ile ludzie mogą się spierać o Wałęsę w tym filmie, o tyle o pana rolę nie, ponieważ widzimy Wałęsę, ale wiemy, że to jest Robert Więckiewicz. I chyba udało się panu prawie niemożliwe. Chciałam zapytać, w jaki sposób się to udało? Mam na myśli to, z czego pan zrezygnował, a co pan świadomie pożyczył?
Robert Więckiewicz: Po pierwsze, w filmie są sceny, które są znane, które są zarejestrowane w dokumentach, w archiwaliach, które mogliśmy widzieć. Po drugie są i sceny, o których nie wiemy, jak mogły wyglądać. Możemy się tylko domyślać. One powstały w wyobraźni Janusza Głowackiego. I teraz, chcąc się w ogóle zbliżyć na poziomie po pierwsze podobieństwa, pewnej fizyczności, motoryki itd. musiałem studiować materiały archiwalne, dokumenty i podpatrywać jak Lech Wałęsa chodził, gestykulował, mówił, jak się poruszał. Wszystko to, co jest związane z naszym byciem fizycznym. To w dużym stopniu pomogło mi przenieść jakiś body language na te sceny, których nie widzieliśmy i nie wiedzieliśmy, jak one wyglądały. I mamy drugi rodzaj scen, które trzeba było od początku jakby wykreować.
Proszę sobie wyobrazić, jak mogło to być, jak mogło to wyglądać, jak oni mogli się zachowywać w tych scenach. Ale temu służył scenariusz. W scenariuszu są te informacje, w jakim stanie jest bohater, postać, jakie ma emocje w tym momencie, jakie motywacje, jakie ma uczucia. To taka składanka, bardzo wielu elementów stworzyła ten efekt. Oczywiście tutaj należy wspomnieć o charakteryzacji, make-upie, kostiumach. Pewną różnicą w stosunku do innych postaci jest zmiana głosu, w znacznym stopniu i takie głębsze wejście w pewną fizyczność, podobieństwo fizyczne, dlatego że to można łatwo zweryfikować. To jest taki warunek podstawowy, żeby ten aktor, który gra postać, był jak najbardziej podobny we wszystkim. Nie tylko zewnętrznie, ale też, w całości.
Film zaczyna się sceną, słynnego wywiadu z Orianą Fallaci, który przeplata się przez cały film. A kończy tym słynnym "we the people" - "my Naród". Mówi pan o tym, że nie zagłębia się pan, w co się stało po tych wydarzeniach, że skupił się pan tylko na tym czasie historycznym, o którym opowiadacie.
Na potrzeby tego filmu jak najbardziej. Musimy pamiętać wszyscy, że minęło ponad 30 lat od tamtych wydarzeń. I pewne sytuacje, pewne fakty dzisiaj są zupełnie inaczej oceniane i postrzegane niż wówczas - to po pierwsze. Po drugie, Lech Wałęsa, jest dzisiaj kimś zupełnie innym, jest innym człowiekiem. Ukazało się mnóstwo publikacji, książek, komentarzy, artykułów prasowych, filmów nawet o tamtym okresie, ale mówiącym z obecnej perspektywy. Ta jest jednak zupełnie inna niż ta z roku 1980. Ja chcąc poczuć tamtą atmosferę nie mogłem myśleć o tamtych wydarzeniach z obecnego punktu widzenia.
Trudność polegała na tym, że oni nie wiedzieli, co się wtedy stanie. Mój bohater też nie wiedział, co będzie. Nie sądzę, żeby się spodziewał, że będzie stan wojenny. I nie sądzę, żeby się spodziewał, że w tym 1989 roku wszystko runie i że będzie Okrągły Stół i pierwszy wolny, niekomunistyczny rząd w bloku wschodnim Tadeusza Mazowieckiego itd. Dzisiaj to już wszystko wiemy. Co oczywiście zupełnie inaczej każe nam i pozwala nam spojrzeć na to, co się wówczas działo. To jest oczywiste, więc żeby uniknąć takiej pułapki zupełnie się odciąłem od tego, co się dzieje po tym przemówieniu w Kongresie. To by mi po prostu przeszkadzało.