- Podoba się panu to pianino? To zabytek, ale wciąż ma doskonały dźwięk, choć podobno jest nieco rozstrojone. - Właściciel Restauracji Gdańskiej przy ulicy Świętego Ducha uśmiechnął się do mnie z szelmowskim błyskiem w oku. - O! Proszę! - wskazał na mój talerz - Zamówił pan kaczkę. Tak jak on...
Rozejrzałem się wokół. Było senne, letnie popołudnie. Jarmark św. Dominika skończył się wczoraj i tłumy gości już wyjechały z Gdańska. W restauracji posilało się kilka par w średnim wieku, młodzi niemieccy turyści z wielkimi plecakami i jakiś samotny Anglik, zaczytany w przewodniku Lonely Planet.
Właściciel restauracji z zadowoleniem przeszedł się pomiędzy stolikami, zagadując co jakiś czas do klientów, a potem wrócił do mnie.
- Jasne, że mi się podoba... - Machnąłem widelcem w stronę spatynowanego niemieckiego pianina, które nadawało sali charakter dystyngowanego mieszczańskiego salonu. - Choć nie wierzę, że da się na nim jeszcze grać. To świetny mebel dekoracyjny, ale...
Starszy pan z kruczoczarnym wąsem przerwał mi stanowczym gestem.
- No wie pan?! Pianino gra! I to jak! Był tu u nas Adam Makowicz. Wpadł po koncercie w filharmonii... - Spojrzał na mnie czujnie. - Wie pan, o kim mówię?
Teraz ja się oburzyłem.
- Oczywiście! Mistrz jazzowych interpretacji. Słyszałem go, jak grał Gershwina, a potem w tym samym duchu zagrał Chopina i Filharmonia Narodowa oszalała. Publiczność klaskała, gwizdała, starsi panowie wymachiwali marynarkami, jak na Rolling Stonesach w Kongresowej w czasach ich młodości.
Restaurator uśmiechnął się pod wąsem i pokiwał głową z uznaniem.
- Rozumiemy się. No więc Makowicz przyszedł do nas po koncercie w Filharmonii Bałtyckiej, zamówił kaczuszkę i usiadł do pianina. Polałem mu jeden kieliszek "Wałęsówki". A potem drugi...
- "Wałęsówki"?
- Pan prezydent jest u nas stałym gościem. Zazwyczaj umawia się tu ze swoimi gośćmi. Zamawia żeberka. Tylko najtłustsze! A ziemniaczki gotujemy dla niego w rosole. Bulion, to w ogóle świetna rzecz przy smażeniu. Niech pan spróbuje w domu posmarować rosołkiem stek przed rzuceniem na rozgrzaną patelnię, skórka będzie chrupiąca, a mięsko...
- A co z tym Makowiczem? - brutalnie przerwałem hymn na cześć rosołu.
Szef Restauracji Gdańskiej uśmiechnął się z triumfem.
- Siedział u nas do czwartej nad ranem. Grał na pianinie, jadł kaczkę, pił naszą wódeczkę, którą trzymamy na specjalne okazje. Ona ma moc prawdziwie piekielną, a procenty...
Pokiwałem głową. Ktoś mi już kiedyś wspominał o "Wałęsówce" z Gdańskiej. Choć nie słyszałem o tym, by ktokolwiek był w stanie wychylić więcej niż jeden kieliszek tego zabójczego trunku. Pianiści jazzowi to jednak klasa sama dla siebie.
- Na koniec Makowicz kazał sobie zapakować jeszcze jedną kaczkę na wynos... - Restaurator spojrzał ponad moim ramieniem w stronę podpierającego ścianę kelnera. Chłopak w sekundę stanął na baczność i zabrał się z energią do glansowania porcelanowego talerza. - Chciał ją zabrać ze sobą do Ameryki, ale mu się nie udało.
- Celnicy na granicy mu ją zabrali? - Domyśliłem się.
- Skąd! Zadzwonił następnego dnia w południe. Cały zrozpaczony krzyczał w słuchawkę: Mister Lewandowski! Okradli mnie!
Restaurator dla efektu zrobił kilkusekundową pauzę. Nie poruszyłem się, więc kontynuował stukając rytmicznie w pokrywę wiekowego niemieckiego pianina.
- Dopytywałem się go: Co zginęło? Paszport? Dokumenty? Pieniądze? A on: Nie, nic z tych rzeczy. Paszport jest. Kaczuszkę z pana restauracji mi w pociągu ukradli. Zdrzemnąłem się na godzinkę po trudach nocy i gdy się obudziłem, to torby z jedzeniem nie było. I co ja teraz zrobię?
- A pianino? - Zapytałem wskazując na instrument.
- Ach, no tak... - Roześmiał się szczerze ubawiony. - Musieliśmy przetrzeć klawisze, bo były upaćkane tłuszczem. A pan jest muzykiem? Zamówił pan kaczkę, tak jak Makowicz. I pyta pan o pianino, więc...
Teraz ja się uśmiechnąłem.
- Kaczuszka naprawdę znakomita.