1 kwietnia Hollywood pogrążyło się w żałobie po śmierci Vala Kilmera, aktora o niezapomnianej charyzmie. Jego odejście poruszyło serca kolegów z branży, a Josh Brolin pożegnał go słowami: "Byłeś prawdziwą petardą". Gwiazdor "Top Gun" i "The Doors" zmarł w wieku 65 lat, po latach walki z rakiem krtani. Informację potwierdziła jego córka, Mercedes Kilmer, w rozmowie z "The New York Times".
Val Kilmer przez niemal cztery dekady czarował widzów swoją niezwykłą ekranową obecnością. Jego role - od zbuntowanego pilota w "Top Gun" po Jima Morrisona w "The Doors" - na zawsze zapisały się w historii kina.
Aktor od lat zmagał się z nowotworem gardła, który niemal całkowicie odebrał mu głos. W 2014 roku przeszedł zabieg tracheotomii, lecz nie poddał się i nadal angażował się w projekty filmowe.
W 2021 roku na festiwalu w Cannes premierę miał dokument "Val", w którym opowiedział o swojej karierze i trudnej walce z chorobą. Po latach jego kariera przygasła, a sam Kilmer zmagał się z coraz większymi problemami zdrowotnymi.
Na wieść o śmierci aktora natychmiast zareagowały gwiazdy i twórcy filmowi. Josh Brolin pożegnał go słowami: "Byłeś mądrym, wymagającym, odważnym, niezwykle kreatywnym człowiekiem, prawdziwą petardą".
Josh Gad podkreślił, że Kilmer "zdefiniował filmy jego dzieciństwa". Reżyser "Gorączki", Michael Mann, wspominał, jak imponowały mu aktorskie umiejętności Kilmera na planie. Napisał: "Zawsze podziwiałem jego niesamowitą wszechstronność".
Dylan Park-Pettiford, scenarzysta i reżyser, napisał: "Val Kilmer sprawił, że jako dziecko chciałem latać myśliwcami, być Batmanem, okradać banki i polować na lwy. Nie ma już zbyt wielu takich gwiazd filmowych".
W najlepszych latach to był znakomity aktor. Moje pokolenie bardzo identyfikowało się z jego kreacją Jima Morrisona w "The Doors" Olivera Stone'a, to była wspaniała kreacja - mówi w internetowym Radiu RMF24 dziennikarz filmowy i autor bloga "Spór w kinie" Krzysztof Spór.
Bardzo dobry czas to końcówka lat 80. i początek 90. To były szczyty możliwości, i jak się okazało, kariery Val Kilmera - wspomina rozmówca Tomasza Terlikowskiego.
Pamiętam jego pierwsze spotkanie z aktorstwem. To była komedia tak śmieszna, że do dzisiaj boli mnie brzuch - przytacza Spór, wspominając o "Top Secret".
Po kilku latach od tej roli nastąpił przełom w aktorskiej karierze Vala Kilmera. Otrzymał propozycję zagrania w filmie "Top Gun", który ukazał się w 1986 roku.
Rola, której on w ogóle nie chciał. Jak każdy aktor, który aspiruje, zapewne chciał występować w zacnych, dużych filmach i u ważnych producentów, reżyserów. A jak przychodzi propozycja "Top Gun", filmu dziejącego się w środowisku wojskowym, opowiadającym o pilotach myśliwca, to proszę sobie wyobrazić - na papierze ten film musiał wyglądać koszmarnie. Ten film zyskuje, dopiero kiedy ogląda się to wizualnie - wyjaśnia dziennikarz.
Myślę, że Kilmer miał obawy co do przyjęcia tej roli. Na szczęście przyjął, bo jest to kanoniczna dzisiaj rola - wspomina. Po kilku dekadach powstała także druga część - "Top Gun: Maverick".
Najsmutniejsze w tym całym zamieszaniu wokół drugiej części jest to, że Val Kilmer musiał prosić o rolę w tym filmie. To nie tak, że oni się do niego zgłosili. To on wyraził zainteresowanie, żeby pojawić się w tej produkcji - informuje autor bloga.
I na szczęście, bo to jest piękne ukoronowanie tej kariery - komentuje.
Jeśli ktoś dzisiaj chciałby w hołdzie aktorowi zrobić sobie seans filmowy, to polecam taki mało znany, a cudownie zabawny i świetny film zatytułowany "Kiss Kiss Bang Bang". To jeden z jego ostatnich wielkich filmów, w których zagrał - podpowiada w internetowym radiu RMF24 Krzysztof Spór.
Opracowanie: Julia Domagała