Cudownie piękna kobieca figura w hazardowej, seksualnej grze, stawiana na czarnym polu jak bierny, luksusowy przedmiot - taki obraz pojawiał się w mojej wyobraźni podczas lektury debiutanckiej powieści Ewy Minge (Evy Minge). Skojarzenie nie było przypadkowe, założyła go sama autorka, umieszczając na okładce chwytliwy tytuł "Gra w ludzi".
Pierwsze moje asocjacje podążyły w stronę szachów, może dlatego, że rozgrywka toczy się tutaj przy pomocy rekwizytów "figuratywnych" o wyraźnie zarysowanych rolach i hierarchiach. Mamy na szachownicy Królów i Królowe, Gońców, Skoczków, Wieże i Piony, a wszystkie są bierkami. Tak więc pomimo braku egalitaryzmu na planszy ich status w ostatecznym rozrachunku jest demokratyczny - każda bierka jest bierna, gdy gracz ma ją w garści. Kieruje nimi wszystkimi dłoń gracza (plus niewidzialna ręka rynku - w przypadku hazardu). Przyznam szczerze, że ku szachom jako metaforze, pociągnęła mnie jeszcze dwuznaczność wyrażenia "kobieca figura". W powieści Evy Minge kobiety o idealnych figurach (także idealizowanych przy pomocy skalpela w dłoniach chirurga-demiurga) są najczęściej tylko biernymi (biednymi) pionkami. I są strącane raz za razem. W brutalny bardzo sposób.
Oczywiście Czytelnicy sami mogą sobie stwarzać własne wizje erotycznej rywalizacji opisanej przez Autorkę, wykreować swoje wersje "Gry w ludzi". W wywiadzie z Autorką posłużyłem się inną jeszcze przenośnią "wyścigami hippicznymi". W tym wypadku hazardziści stawiają ogromne sumy na "konie" i "klacze" z tajnych stajni mafiozów, zajmujących się handlem "żywym towarem".