Gruzińskie władze wezwały ambasadora Rosji w Gruzji. Chcą mu wręczyć notę protestacyjną w związku z pociskiem rakietowym, który - jak twierdzi Tbilisi – spadł na jedną z wiosek. Moskwa zaprzecza gruzińskim oskarżeniom.
Władze w Gruzji twierdzą, że znalazły na swoim terytorium w pobliżu Osetii Południowej rakietę rzekomo wystrzeloną przez Rosjan. Wcześniej Tbilisi oskarżyło Moskwę o zrzucenie na ich teryrotorium bomby, ważącej 700 kg.
Minister spraw wewnętrznych Gruzji zakwalifikował to zdarzenie jako "akt agresji". To prowokacja, która ma zdestabilizować sytuację w Gruzji - powiedział prezydent tego kraju Michaił Saakaszwili.
Przedstawiciel gruzińskiego ministerstwa spraw wewnętrznych Szota Utiaszwili oświadczył, że bombę zrzucono na wioskę Tsitelubani, odległą o ok. 65 km na północny zachód od stolicy kraju Tbilisi. Do incydentu miało dojść w poniedziałek.
Moskwa dementuje wszystkie te informacje. Twierdzi, że żadne rosyjskie samoloty nie latały w rejonie Gruzji, a tym bardziej nie zrzucały żadnych bomb. Gruzińskie władze argumentują jednak, że na radarach było doskonale widać, że samoloty nadleciały ze strony Rosji i po zrzuceniu bomby odleciały w stronę rosyjskiej granicy. W przeszłości wielokrotnie dochodziło do podobnych incydentów, w których brały udział niezidentyfikowane helikoptery i samoloty wojskowe, nadlatujące ze strony Rosji.
W tle rozwija się kolejny dyplomatyczny konflikt. Rosja zamierza bowiem wykorzystać gospodarcze możliwości Abchazji by przygotować się do Zimowych Igrzysk w 2014 roku. Z niepodległej republiki, która jednak oficjalnie wciąż jest częścią Gruzji, Moskwa chce sprowadzać materiały budowlane. Także w Abchazji Rosjanie chcą zbudować hotele dla turystów, którzy przyjadą na Olipmiadę. Tbilisi grozi, że może to doprowadzic nawet do międzynarodowego bojkotu Igrzysk.