Rosja ogłasza, że jeśli jej bazy w Syrii zostaną zaatakowane, odpowie z całą mocą. Rosyjska agencja TASS podaje, że armia rebeliancka, która przejęła władzę w kraju, kontroluje całą prowincję Latakia, gdzie Moskwa posiada swoje przyczółki. W ciągu zaledwie tygodnia utrzymywany przez lata sojusz Rosji, Iranu i Baszara al-Asada zdaje się, rozsypał się jak domek z kart. Syria szykuje się na nową erę. Kto wygrywa, a kto traci w bliskowschodnim chaosie?
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Niespodziewania kampania rebeliantów w Syrii rozpoczęła się 27 listopada. Trzy dni później wojska głównej frakcji rebelianckiej Hajat Tahrir asz-Szam (HTS) zajęły Aleppo, co już stanowiło ogromny sukces. Kilka dni później stało się jednak coś, co może wstrząsnąć układem sił na Bliskim Wschodzie. Po kilkunastu latach wojny domowej obalono Baszara al-Asada, a rebelianci wkroczyli do Damaszku, gdzie rozpoczęto proces tworzenia nowej Syrii. Eksperci są zgodni - na tak błyskawiczny rozwój wypadków miała wpływ postawa dwóch najważniejszych sojuszników Asada: Iranu i Rosji - obu krajów zaangażowanych w konflikty w innych regionach i pozbawionych zdolności do szybkiego reagowania na wydarzenia w Syrii.
Izrael dramatycznie osłabił libański Hezbollah, odcinając możliwość wysłania wojsk do pomocy Asadowi. Rosja prowadzi swoją kampanię gdzie indziej. Ukraina związała rosyjskie siły na tyle, że zmusiła Moskwę do kalkulacji, w której Syria okazała się elementem, który trzeba spisać na straty. Przewrót na Bliskim Wschodzie będzie miał gigantyczne konsekwencje dla regionu i całego świata.
Nazwa Hajat Tahrir asz-Szam pojawiła się szerzej w przestrzeni publicznej przed nieco ponad tygodniem i została dość powszechnie skojarzona z grupami dżihadystów. HTS jest organizacją uznawaną przez Stany Zjednoczone za terrorystyczną. Jej przywódcą jest Abu Muhammad al-Dżaulani, były sojusznik zmarłego Abu Bakra al-Baghdadiego, stojącego na czele tzw. Państwa Islamskiego - głównej islamskiej organizacji terrorystycznej świata. Obaj przywódcy poróżnili się jednak i stali zaciekłymi wrogami, a al-Dżaulani wykonał zwrot, odłączając się od dżihadystów walczących o pełną dominację islamu i skierował swoją grupę do walk skoncentrowanych na wyzwoleniu Syrii spod reżimu Asada. Równocześnie przyjął zaskakująco pojednawczy ton wobec przedstawicieli innych religii, w tym wobec chrześcijan, którym po zajęciu Aleppo obiecał nie tylko, że będą bezpieczni, ale że ich religia będzie instytucjonalnie honorowana w mieście.
Al-Dżaulani zadeklarował, że teraz, po przejęciu władzy, priorytetem będzie odbudowa kraju.
Obecnie głównym pytaniem, które zadają sobie strony zainteresowane sytuacją w Syrii, brzmi: na ile HTS jest prawdomówne w swoich deklaracjach.
Jak jednak pokazały ostatnie wydarzenia, grupa zrobiła wystarczająco wiele, by wzbudzić zaufanie należącej do NATO Turcji, która udzieliła im cichego poparcia w walce przeciwko Asadowi. Ankara podjęła tę decyzję również dlatego, że za Asadem opowiedział się główny wróg Turcji w regionie - Iran.
Na północy Syrii nadal toczą się walki między sponsorowaną przez Turcję Syryjską Armią Narodową (SNA) i zdominowanym przez bojowników kurdyjskich Demokratycznymi Siłami Syrii (SDF). Przywódca SDF wyraził zadowolenie z faktu, że reżim Asada upadł, ale doprowadzenie do pokoju między Turcją i Kurdami będzie gigantycznym wyzwaniem politycznym.
Tymczasem w więzieniach na północnym-wschodzie kraju trzymanych jest tysiące bojowników tzw. Państwa Islamskiego. Placówki znajdują się pod kontrolą SDF, ale można sobie wyobrazić, że ich uwolnienie spowodowałoby kolejny etap niekończącego się chaosu w Syrii - ocenia "Foreign Affairs".
Serwis przypomina także, że już w trakcie trwającej ofensywy rebeliantów na pozycje wojsk Asada Izrael uderzył w Syrii na składy broni, a wojsko izraelskie zajęło pozycje armii Asada w strefie buforowej na Wzgórzach Golan.
W całym tym gigantycznym zamieszaniu wydaje się, że najbardziej spektakularny sukces odniosła Turcja, która pozbyła się istotnego sojusznika Iranu i stworzyła warunki do usunięcia z kraju mas syryjskich uchodźców oraz do potencjalnego rozwiązania problemu Kurdów. Co więcej - podkreśla Politico - przedsiębiorstwa tureckie prawdopodobnie będą miały pierwszeństwo przy odbudowie zdemolowanej wojną Syrii.
Jest też jasne, że odsunięcie Asada było korzystne dla Izraela, który uderzając w Hezbollah, osłabił głównego sojusznika Iranu i pozbawił Damaszek ochrony libańskiej organizacji zbrojnej. Iran, jeżeli szybko nie zdoła porozumieć się z nowymi władzami w Syrii, straci szlaki logistyczne, którymi dostarczana jest broń do Libanu i Strefy Gazy. Teheran, pozbawiony syryjskiego bufora jest teraz jeszcze bardziej narażony na ewentualny izraelski atak na instalacje nuklearne, które nadal stanowią prawdopodobnie nadrzędny cel strategii rządu Benajmina Netanjahu.
Bardzo charakterystyczne, że swoją obecność w regionie po zajęciu przez HTS Damaszku natychmiast postanowiły zaznaczyć Stany Zjednoczone, które przeprowadziły rekordową liczbę nalotów na cele tzw. Państwa Islamskiego w Syrii. USA przez długi czas zaniedbywały te tereny, uznając reżim Asada za element stały i trudny do obalenia. Aż do momentu, gdy okazało się, że potęga reżimu zbudowana jest na marnych fundamentach. Obecna sytuacja umożliwi USA rozszerzenie strefy wpływów, wywarcie większej presji na Iran i - przede wszystkim - na Rosję, która o bezpieczeństwo rządów Asada dbała od tak wielu lat, w zamian za co otrzymała możliwość stworzenia baz wojskowych w strategicznych lokalizacjach Bliskiego Wschodu.
"Rosja pośpiesznie wycofując się (z Syrii), poniosła druzgocącą porażkę" - podsumowuje Foreign Affairs. 6 grudnia Moskwa odwołała wojska wspierające Asada oraz dyplomatów z Damaszku. Ten gest, który zbiegł się w czasie z podobnymi ruchami Iranu, przypieczętował los reżimu. Władimir Putin wyrażał również niezadowolenie z faktu, że Asad nie podjął nawet próby porozumienia się z rebeliantami.
Sojusz irańsko-rosyjski na Bliskim Wschodzie został właśnie wystawiony na ciężką próbę, ale poważne problemy zaczęły się w Moskwie, która nieoczekiwanie traci kontrolę nad strategicznie istotnym regionem.
Kreml budował strefę wpływów na Bliskim Wschodzie, a zdolność do rozmieszczenia baz wojskowych, także nad Morzem Śródziemnym umożliwiła Rosji m.in. rozszerzenie kontroli w krajach Afryki.
Baza w Tartusie jest jedynym rosyjskim centrum napraw i uzupełniania zapasów na Morzu Śródziemnym, a Moskwa wykorzystywała dotychczas Syrię jako punkt postojowy do przewożenia swoich wojskowych. Dodatkowo, a może przede wszystkim, baza ta służyła do wywozu złota, diamentów, uranu i innych minerałów pozyskiwanych dzięki kontraktom hojnie przyznawanym Rosji przez afrykańskie junty wojskowe - przypomina Instytut Badań nad Wojną (ISW).
Problem w tym, że Rosjanie już zostali zmuszeni do ewakuacji znacznej części sił z Syrii. Odwrót nakazano np. okrętom z bazy w Tartus, skąd wywieziono także znaczną ilość sprzętu wojskowego. Moskwa jeszcze ma nadzieję, że placówkę uda się utrzymać, ale cała prowincja, w której baza się znajduje jest pod kontrolą HTS - bezlitośnie bombardowanego przez rosyjskie samoloty w Syrii. Obecnie Kreml stara się podjąć negocjacje z nowymi władzami. Wszystko to jest przedmiotem dyskusji, z tymi którzy utrzymają władzę w Syrii - przekazał 9 grudnia Dmitrij Pieskow. Na razie Moskwa gra słabymi kartami, a - jak utrzymuje ISW - utrata baz w Syrii będzie druzgocąca dla utrzymania rosyjskiej strefy wpływów w Afryce.
Rosja może zdecydować się na ruch, który jednak zaważy na sytuacji w najbliższym sąsiedztwie Polski. Żołnierze z baz w Syrii mogą zostać przekierowani na front ukraiński lub w rejon Morza Bałtyckiego. Nie znamy zamiaru alokacji tych sił, ale jeśli rzeczywiście nie będą angażowane na Bliskim Wschodzie, oznacza to przeniesienie ich wysiłków na inny kierunek. Na przykład na Morze Bałtyckie lub Morze Czarne - mówił na konferencji prasowej szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Wiesław Kukuła.
Przetasowania w Syrii mogą również oznaczać problemy z kolejną falą migracji, która ruszy na Europę. Sytuacja nie będzie łatwiejsza dla kwestii migracji i bezpieczeństwa granic. Tym bardziej musimy uszczelniać zaporę na granicy (polskiej), tym bardziej musimy utrzymać tam obecność wojsk i przedłużyć działanie strefy buforowej - poinformował z kolei szef polskiego resortu obrony Władysław Kosiniak-Kamysz.