Na pokładzie samolotu transportowego Gwardii Narodowej Portoryko, który rozbił się wczoraj w pobliżu Savannah w stanie Georgia, było dziewięć osób. Władze potwierdziły śmierć pięciu, ale dodały, że najpewniej nikt nie ocalał z tej katastrofy.

Samolotem C-130 "Hercules" leciało pięciu członków załogi i czterech żołnierzy portorykańskiej Gwardii Narodowej. Maszyna runęła na ruchliwą autostradę stanową 21, w pobliżu linii kolejowej, tuż po starcie z lotniska w Savannah. To absolutny cud, że nie spadła na samochody - powiedziała przedstawicielka lokalnych władz.

Na razie nie wiadomo, co było przyczyną katastrofy. Samolot, który m.in. w ubiegłym roku brał udział na Karaibach w operacjach niesienia pomocy po huraganach Irma i Maria, był już bardzo wysłużony. Miał ponad 60 lat. Rozbił się podczas swojego ostatniego lotu do Arizony, gdzie miał zostać zezłomowany.

Prezydent Donald Trump przekazał kondolencje rodzinom i bliskim ofiar.

To kolejnych wypadek w siłach powietrznych USA w ostatnim czasie. Na początku kwietnia, w ciągu zaledwie dwóch dni, doszło do trzech katastrof amerykańskich samolotów wojskowych. Zginęły cztery osoby.

Specjalistyczna gazeta "Military Times" podała, że od 2013 roku liczba wypadków z udziałem samolotów wojskowych USA wzrosła o 40 proc. Według gazety ma to związek z malejącymi na skutek cięć budżetowych nakładami na szkolenie pilotów. 

(mpw)