W lipcu bomba zapalająca, podłożona na pokładzie samolotu transportowego, eksplodowała na lotnisku w Lipsku. Gdyby nie opóźnienie lotu, do wybuchu doszłoby w powietrzu na niebie Unii Europejskiej. Zachodni wywiad nie ma wątpliwości - ładunek podłożyli rosyjscy agenci. W ciągu ostatnich dwóch lat w całej Europie doszło do aktów sabotażu, podpaleń ważnych obiektów i prowokacji, o które oskarża się rosyjskie służby. W Europie tego typu działania nazywa się "wojną hybrydową", co stanowi zmiękczenie sformułowania "bezpośrednia agresja". Dlaczego kraje na kontynencie są ciągle tak uprzejme wobec Moskwy i jej agentów i dlaczego Berlin, Paryż i Londyn nie reagują adekwatnie na zagrożenie dla życia i zdrowia obywateli Wspólnoty?
8 października w serwisie internetowym BBC zacytowała szefa brytyjskiej służby bezpieczeństwa. Dyrektor MI5, przedstawiając doroczny raport na temat zagrożeń bezpieczeństwa w Wielkiej Brytanii, przekazał, że agenci Głównego Zarządu Wywiadowczego Federacji Rosyjskiej (GRU) dopuszczają się "podpaleń, sabotażu i innych niebezpiecznych działań podejmowanych z coraz większą lekkomyślnością". Główny wniosek raportu referowanego przez Kena McCalluma brzmiał następująco: rosyjska agencja wywiadowcza realizuje misję mającą na celu wywołanie "nieustannego chaosu na ulicach Wielkiej Brytanii i Europy".
Skoro wiadomo, kto i w jaki sposób atakuje Europę, to dlaczego gasi się pożary zamiast uderzyć w bezpośrednie źródło ognia?
Politico przypomina, że siły Moskwy stoją za podpaleniami w Polsce, Wielkiej Brytanii, Niemczech, na Litwie i Łotwie. Wszystkie "incydenty", które wiąże się z działalnością sabotażową Rosji, wrzuca się do worka pod hasłem "wojna hybrydowa".
Według definicji Komisji Europejskiej chodzi o sytuacje, "w której podmioty państwowe lub niepaństwowe starają się wykorzystać słabości UE na swoją korzyść, stosując w skoordynowany sposób szereg środków (tj. dyplomatycznych, wojskowych, gospodarczych, technologicznych), nie przekraczając jednocześnie progu formalnej wojny".
W lipcu CNN podał informację o udaremnionym przez wywiady USA i Niemiec zamachu na życie Armina Pappergera. To prezes przedsiębiorstwa Rheinmetall - największego w Europie producenta broni, który regularnie dostarcza Ukrainie pociski artyleryjskie. Rosja prowadzi wojnę hybrydową - skomentowała doniesienia Annalena Baerbock, minister spraw zagranicznych RFN. Także w lipcu w magazynie pod brytyjskim Birmingham wybuchł ładunek, przypominający konstrukcją ten odkryty w Lipsku.
W ubiegłym tygodniu Berlin poinformował, że dwa podmorskie kable telekomunikacyjne zostały zerwane "na skutek sabotażu". Musimy dojść do wniosku, nie wiedząc dokładnie, kto to zrobił, że jest to działanie hybrydowe - poinformował szef niemieckiego MON Boris Pistorius.
Mamy także swoje przykłady z Polski. Zdjęcia z gigantycznego pożaru hali przy ulicy Marywilskiej w Warszawie obiegły cały świat i figurowały w publikacjach, opisujących "hybrydowe działania" rosyjskich służb w Europie.
Opisane przypadki stanowią jedynie nieznaczny wycinek tego, co udało się osiągnąć Rosjanom w kontekście destabilizowania kontynentu i tworzenia nieustannego poczucia zagrożenia. Odpowiedzi Europy na to na razie nie ma. Jesteśmy po prostu zbyt uprzejmi - powiedziała premier Danii Mette Frederiksen na marginesie szczytu NATO w lipcu. Oni atakują nas teraz każdego dnia - dodała, mówiąc o Rosjanach.
Ta nieśmiałość Europejczyków jest podnoszona coraz częściej na międzynarodowych forach. Dlaczego nazywamy to hybrydą? Ponieważ zasadniczo, gdy nazywasz to "hybrydą", nie musisz nic z tym robić - mówił cytowany przez Politico Gabrielius Landsbergis, szef litewskiej dyplomacji.
W raporcie Center for European Policy Analysis (CEPA) również podniesiono tę kwestię. Reakcje zachodnich rządów wobec rosyjskiej agresji, nazywanej "hybrydową", są niewystarczające. I tylko zachęcają Moskwę do coraz śmielszych operacji.
Te obejmują obecnie - przypomina CEPA - cyberataki, manipulacje w mediach społecznościowych kształtujące postrzeganie przez opinię publiczną delikatnych kwestii, takich jak imigracja czy wsparcie dla Ukrainy, a także agresję bezpośrednią ze śmiercionośnymi atakami włącznie.
Ale aby to zrobić skutecznie, będzie musiała poważnie zastanowić się nad sensem zwrotu "wojna hybrydowa". Takie pojęcie nie zostało odpowiednio zdefiniowane, w związku z czym w wypadku rosyjskich ataków nie ma możliwości np. powołać się na konkretny artykuł traktatu NATO i w ten sposób zagrozić Rosji odwetem. W rezultacie jedyną realną odpowiedzią UE na rosyjskie ataki są jedynie kolejne sankcje na Moskwę, wydalanie z krajów pracowników rosyjskich placówek dyplomatycznych. To nie jest właściwy język, który zrozumieją na Kremlu i na pewno nie jest to reakcja, która odstraszy Rosjan.
Długoletnie doświadczenia Europy wyraźnie wskazują, że Rosja nie widzi sensu w zmianie swojego postępowania, jeśli nie spotka się z żadnymi sprzeciwami. A jedynym skutecznym sprzeciwem jest wyraźne zasygnalizowanie, że odwet nastąpi nieuchronnie. I będzie bardzo bolesny.
Coraz większa rzesza ekspertów postuluje, by rządy europejskie rozważyły podjęcie bardzo zdecydowanych i konkretnych środków. Możliwości jest multum. Od faktycznego uderzenia przez Londyn w napędzających łamanie sankcji i pracujących na Wyspach bankierów, prawników, księgowych i innych "ludzi w garniturach". Nieuchronność procesów karnych i zatrzymań sprawiłaby, że inwestycje w związane z Kremlem biznesy stałyby się bardziej ryzykowne, a źródełko finansowania rosyjskiej gospodarki mogłoby niebezpiecznie zacząć wysychać.
Równocześnie Norwegia może wprowadzić ograniczenia rosyjskiej obecności w arktycznym regionie Svalbardu - kluczowym z punktu widzenia strategicznej przyszłości Rosji. Finlandia może przeprowadzić szereg "hybrydowych działań" na "dyplomatyczną" placówkę rosyjską na Wyspach Alandzkich, gdzie - jak wie każde fińskie dziecko - znajduje się baza wywiadu Moskwy. Europejskie organy kontroli finansowej byłyby w stanie uderzyć w powiązane z Rosją banki na Cyprze. Takie możliwości jednym tchem wylicza Center for European Policy Analysis, a jest ich oczywiście znacznie więcej.
Polski politolog dr Wiktor Sokała idzie jednak o krok dalej. W rozmowie w Radiu RMF24 naukowiec sugeruje, by odejść od "myślenia kategoriami traktatów Paktu Północnoatlantyckiego". One są napisane na inne czasy - wyjaśnia.
Podejrzewa się, że za aktem zerwania kabli na Morzu Bałtyckim stoi chiński statek Yi Peng 3. Do końca nie wiadomo, czy ten teatrzyk z chińskim frachtowcem nie przykrywa realnego działania innych jednostek - zastanawia się Sokała. I dodaje, że sensowna odpowiedź nie może polegać na działaniach symetrycznych i "zerwaniu kabli Chińczykom".
Odpowiedzieć trzeba inaczej. Musimy również szukać rozwiązań militarnych i to prawdopodobnie już robili wcześniej Amerykanie. Oni na groźby eskalacji jądrowej Rosji przekazali, że odpowiedzą w sposób konwencjonalny, rakietowym i lotniczym uderzeniem w cele wojskowe morskie i lądowe. Moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, by za kolejny bandycki atak asymetryczny Rosji na (europejską) infrastrukturę ukarać Rosję odstrzeleniem kilku jej jednostek morskich, niekoniecznie na Morzu Czarnym. Wtedy dopiero Moskwa zrozumie, że skończyły się żarty i że Zachód jest zdecydowany bronić swoich interesów - powiedział dr Sokała.
Na razie Europa "dba" o swoje bezpieczeństwo poprzez zaniechanie. Arndt Freytag von Loringhoven, były ambasador Niemiec i pierwszy szef wywiadu NATO, cytowany przez Politico, przyznaje wprost, że Rosja musi mieć świadomość kosztów, które poniesie za swoje działania. A na razie? "Śpimy" - mówi von Loringhoven. A Rosja o tym wie.