Jeden zero dla PiS-u i Jacka Saryusza-Wolskiego. Europoseł Platformy Obywatelskiej tak jak marzył zostanie szefem komisji spraw zagranicznych w Parlamencie Europejskim. W tych marzeniach wspierało go Prawo i Sprawiedliwość.
Donald Tusk był gotów oddać to stanowisko, w zamian zażądał jednak nie tylko komisji budżetowej, ale i paru innych ważnych foteli w europarlamencie. Jedni twierdzą, że przelicytował, inni podkreślają, że w tej sprawie nałożyło się kilka kwestii – polska bitwa między PO i PiS-em, grożący nam konflikt z Niemcami, jeśli odbierzemy im szefostwo komisji spraw zagranicznych i personalne ambicje eurodeputowanych z PO – Jacka Saryusza-Wolskiego i Janusza Lewandowskiego, który chciał obstawić komisję budżetową.
Można jednak odnieść wrażenie, że decydujący wpływ na to, co się stało, miały dwie ostatnie kwestie. Niemców rozsierdziły ponoć propozycje przywiezione przez Wolskiego z Warszawy. Co więcej, europoseł PO - jak brukselska wieść niesie - dolał oliwy do ognia, bo zażądał więcej niż przewidywało stanowisko Platformy i więcej niż mogliśmy otrzymać. Efekt? Saryusz-Wolski ma komisję zagraniczną i trampolinę, by zostać komisarzem po Danucie Hübner. A Tusk? Może tylko ubolewać, że znów dał się zrobić na szaro...