Ingrid Betancourt - uwolniona po sześciu latach z rąk lewackiej partyzantki FARC przybyła do Paryża. Ta była kandydatka na prezydenta Kolumbii ma podwójne francusko -kolumbijskie obywatelstwo. We Francji spotkała się ze swoją rodziną, której nie widziała od czasu porwania.
Jestem olśniona urodą moich dzieci. Jak bardzo urosły, każde z nich ma własną osobowość. Są naprawdę piękne i tryskają radością. Jestem przepełniona szczęściem! Oglądam je, oglądam bez końca i mogłabym na nie patrzeć do końca życia! - powiedziała w wywiadzie dla francuskiej stacji telewizyjnej LCI wzruszona do łez Ingrid Betancourt.
Dziękuję wam Kolumbijczycy, dziękuję wam Francuzi i dziękuję wszystkim na świecie, którzy mnie wspierali - dodała 46-letnia Betancourt.
Kobieta została porwana przez lewacką partyzantkę Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii w 2002 r., gdy jako kandydatka na prezydenta prowadziła na kontrolowanych przez FARC terytoriach kampanię wyborczą. Chociaż wszyscy zakładnicy przez lata byli przetrzymywani w ciężkich warunkach w kolumbijskiej dżungli, stan ich zdrowia jest relatywnie dobry.
Kiedy ją znaleźliśmy, była pozbawiona wody i nie jadła od dłuższego czasu. Obawiała się kłopotów żołądkowych. Próbowałem z nią rozmawiać, ale była w takiej depresji, że kontakt był utrudniony. Nie mówiła, a z powodu odwodnienia i braku ruchu nie mogła się także poruszać, nawet ruszać rękoma - relacjonował w telewizji CNN jeden z żołnierzy, którzy dotarli do uwięzionej.
Zakładników uwolniono w departamencie Guaviare w południowej Kolumbii. Żołnierze udawali pracowników organizacji pozarządowej, którzy otrzymali zadanie przewiezienia więźniów do innego obozu na spotkanie z liderem rebeliantów Alfonso Cano. W ten sposób z rąk partyzantów odbito piętnastu zakładników.
Niemiecka agencja dpa podkreśla, że odbicie Betancourt i pozostałych zakładników to ogromny sukces kolumbijskiego prezydenta Alvaro Uribe'a, który od chwili objęcia urzędu w sierpniu 2002 r. zajmował wobec rebeliantów twarde stanowisko. Osiągnięcie Uribe'a docenił także prezydent USA George W. Bush, gratulując mu udanej operacji i nazywając go "silnym liderem".