W sobotę rozpoczął się 11 tydzień protestów w Izraelu. Obywatele wyszli na ulice Tel Awiwu, by zademonstrować swój sprzeciw dla planów reformy sądownictwa przedstawionych w styczniu przez ultraprawicowy rząd Benjamina Netanjahu. Do protestów dołączyli izraelscy Beduini, a policja próbuje tłumić demonstracje z coraz większą brutalnością. Prezydent Izraela twierdzi, że kraj jest bliski wojny domowej.
Yuli Edelstein z rządzącej w Izraelu partii Likud wezwał do zawieszenia prac nad wzbudzającymi tyle kontrowersji reformami. Powinniśmy byli się zatrzymać już dawno temu i to z kilku powodów. Nie tylko po to, by dać szansę na dialog, ale również, by nie podburzać protestujących - powiedział na antenie Kanału 13 telewizji, tłumacząc, że nieugiętość rządu powoduje tylko, że na ulicach Tel Awiwu przybywa niezadowolonych obywateli.
Z podobnym apelem wystąpił w telewizji również minister kultury i sportu Izraela Miki Zohar, który przyznał, że brak dialogu spowoduje, iż "Izrael ucierpi".