Chorwacka Rada Bezpieczeństwa Narodowego zajęła się sprawą tajemniczej eksplozji w podmiejskim parku w Zagrzebiu. Według władz, spadł tam produkowany w czasach ZSRR dron rozpoznawczy. Nie przyznają się do niego ani Rosjanie, ani Ukraińcy. Chorwacka policja nie informuje, co spadło w stolicy kraju, podkreśla natomiast, że nikomu nic się nie stało.
Latający obiekt spadł w parku nad stołecznym Jeziorem Jarun. To popularny kompleks wypoczynkowy, zwany "zagrzebskim morzem". W jego pobliżu znajduje się największe w chorwackiej stolicy centrum handlowe oraz hala sportowa. Miejscowe media podają, że resztki obiektu rozproszone są na sporym terenie, a w miejscu upadku powstał kilkumetrowy lej.
Według źródeł w chorwackim rządzie, cytowanych przez media, był to kilkunastometrowej długości odrzutowy samolot rozpoznawczy, kiedyś produkowany w ZSRR.
Oficjalnie, ten model bezzałogowca ma wciąż wyłącznie jedna armia: ukraińska. Ta jednak zaprzecza, by to urządzenie pochodziło z jej zasobów. Podobne zaprzeczenie przekazali Rosjanie.
Prezydent Chorwacji Zoran Milanowicz przekonuje, że był to przypadek, a nie celowe działanie. Incydent jest badany przez chorwackie władze. Należący do NATO kraj przedstawił też sprawę sojusznikom. Zwraca się przy tym uwagę, że poradzieckie urządzenie, jeśli pochodzi z rejonu wojny na Ukrainie, musiało przelecieć niezauważone przez przestrzeń powietrzną Węgier.
"Zintegrowany system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej NATO śledził trasę przelotu obiektu, który ostatecznie rozbił się w Zagrzebiu" - do takiego komentarza ograniczył się rzecznik Paktu, w odpowiedzi na pytanie chorwackiej agencji prasowej HINA.