Małe dziecięce buciki sto lat po zatonięciu Titanica są jedną z najbardziej wzruszających pamiątek po katastrofie. Wiek temu było wiadomo tylko tyle, że zdjęto je z ciała 2-letniego chłopczyka, oznaczonego numerem cztery. Kolejnymi liczbami oznaczano wyławiane z Atlantyku ofiary katastrofy. W ubiegłym roku naukowcom udało się jednak ustalić, jak nazywało się dziecko.
Zaraz po katastrofie niemal wszystkie ubrania ofiar spalono, by nie stały się łupem łowców pamiątek. Buty chłopca pozostały, ponieważ policjant, który pilnował ciał ofiar, nie był w stanie zmusić się do wrzucenia ich do ognia. Chciał je oddać krewnym dziecka, ale ich wieloletnie poszukiwania się nie powiodły. Buciki dwulatka trafiły więc do miejscowego muzeum.
Te buty należały do dziecka, które znaleziono bez kamizelki ratunkowej. Każdemu robi się smutno, gdy na nie patrzy, są takie małe, wyglądają na stare i widać, że wiele przeszły - mówi w rozmowie z korespondentem RMF FM Pawłem Żuchowskim Amerykanka, która wraz z mężem przyjechała do Kanady na uroczystości 100. rocznicy zatonięcia Titanica.
Przez blisko 100 lat nikt nie wiedział, jak nazywał się chłopiec, do którego należały maleńkie buty. W ubiegłym roku dzięki testom DNA, niemal wiek po katastrofie, ustalono, że gdy Titanic tonął, miał je na sobie mały Brytyjczyk Sidney Leslie Goodwin.