Stosunkiem głosów 483:111 brytyjska Izba Gmin zgodnie z przewidywaniami odrzuciła wniosek konserwatywnych eurosceptyków o rozpisanie referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej.
Eurosceptycy chcieli, żeby wyborcy wypowiedzieli się, czy są za utrzymaniem status quo w stosunkach Wielkiej Brytanii z Unią, renegocjacją warunków członkostwa, czy też wystąpieniem.
Przeciwko rządowi głosowało ponad 80 posłów rządzącej Partii Konserwatywnej. Dalszych 15 torysów wstrzymało się od głosu. Za referendum wbrew rekomendacji kierownictwa partii głosowało też 25 eurosceptyków z Partii Pracy. Oznacza to, że blisko 1/3 posłów torysowskich nie podporządkowało się dyscyplinie partyjnej i osobistej perswazji premiera Davida Camerona.
Choć wynik głosowania był z góry wiadomy, a nawet w przypadku przegranej rządu nie zobowiązywałby go do rozpisania referendum, głosowanie uważane jest za porażkę Camerona. W jego partii wyłoniła się bowiem silna, eurosceptyczna frakcja.
Cameron usiłował wystudzić temperaturę debaty, zrzucając winę na poprzedni rząd laburzystowski, że nie rozpisał referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego mimo, że tak obiecał. Premier zapewniał, że jest zwolennikiem "głębokiej reformy UE" i opowiada się za odebraniem Brukseli części prerogatyw, ale nie powiedział których.
Uznał, że kryzys w eurostrefie nie jest sprzyjającym momentem, by się nad tym zastanawiać. Gdy dom twego sąsiada jest w ogniu, twoim pierwszym odruchem powinno być ugaszenie płomieni, choćby po to, by twój własny dom się od nich nie zajął - powiedział Cameron.
Zdaniem niechętnego Unii Europejskiej tabloidu "Daily Mail", "Partia Konserwatywna utarła premierowi nosa".