Prawie 10 tysięcy rosyjskich i białoruskich żołnierzy ma wziąć udział w manewrach wojskowych, jakie za trzy tygodnie odbędą się na Białorusi. Choć nikt nie mówi tego otwarcie, ćwiczyć będą obronę przed zewnętrznym wrogiem, czyli NATO.
Nieoficjalne informacje mówią, że manewry obserwować ma także prezydent Władimir Putin. Na Białoruś jechać ma również delegacja polskiego Ministerstwa Obrony oraz kilkudziesięciu przedstawicieli innych krajów – potencjalnych wrogów.
Oficjalnie białoruski resort obrony mówi, że ćwiczenia mają na celu przygotowanie się do „odparcia zagrożenia z zewnątrz”. W manewrach weźmie udział 8800 żołnierzy, z czego prawie dwa tysiące to wojskowi z Rosji. - Jedynym zadaniem jest skoordynowanie obrony naszego związkowego państwa - twierdzi rzecznik białoruskiego MON, Wiaczesław Riemienczik.
Oprócz żołnierzy, na poligon wyjedzie kilkadziesiąt czołgów, kilkaset transporterów opancerzonych, a na białoruskim niebie pojawi się prawie sto śmigłowców i samolotów. Zasięg i rozmach tych ćwiczeń jest więc ogromny. - Obie strony starają się wykorzystać to na użytek własnej wewnętrznej propagandy. To taka demonstracja siły i gotowości bojowej, jak również pewien sygnał dla Zachodu: jesteśmy gotowi, jesteśmy zwarci, jesteśmy silni - uważa Rafał Sadowski z Ośrodka Studiów Wschodnich.
NATO nie należy do organizacji płochliwych, Sojusz ze spokojem i uwagą przyglądać się będzie manewrom wojskowym na Białorusi – zapowiedział pułkownik Robert Pszczel, rzecznik kwatery głównej NATO. Jego zdaniem, nadawanie Sojuszowi metki zewnętrznego wroga spowodowane jest wciąż silnymi w Rosji i na Białorusi stereotypami. - Są pewne kwestie pokoleniowe, są jakieś problemy w sferze edukacji. Problem jest jednak rzeczywiście wtedy, kiedy ktoś chce podsycać te stereotypy. Mam nadzieję, że to nie jest intencja niczyich rządów - stwierdził.