Emerytowany papież Benedykt XVI w wywiadzie-rzece odrzucił jako nieprawdziwe wszelkie hipotezy o tym, jakoby jego rezygnacja z urzędu była "ucieczką" czy też wynikiem spisku i intryg w Kościele. Zapewnił, że nie żałuje swego kroku. Jutro w kilkudziesięciu krajach, także w Polsce, ukaże się obszerny zapis rozmów z emerytowanym papieżem, przeprowadzonych przez niemieckiego dziennikarza Petera Seewalda, jego stałego literackiego współpracownika. Tym samym przerywa on niemal całkowite milczenie po ponad 3 i pół roku od swej abdykacji.
W tomie "Ostatnie rozmowy" mieszkający w dawnym budynku klasztornym w Watykanie 89-letni emerytowany papież, nazywany przez dziennikarza "ojcem Benedyktem", zapewnił, że nie brakuje mu wiwatujących tłumów i spotkań z wielkimi osobistościami ze świata.
Wyznał: Jestem wdzięczny Bogu za to, że nie ciąży na mnie odpowiedzialność, której nie mogłem już udźwignąć; że jestem wolny, że codziennie mogę kroczyć pokornie wraz z Nim własną drogą.
Wyjaśnił, że ze względu swój wiek nie mógł jako papież zająć się “zagadnieniami długoterminowymi", na przykład reformą Kurii Rzymskiej, bo na to - podkreślił - można zdecydować się mając "rezerwę czasową".
Ujawnił, że już Janowi Pawłowi II mówił w latach 90. jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, że chce zrezygnować z tego urzędu, ale słyszał wówczas w odpowiedzi: Nie, należy pracować dalej.
Benedykt XVI zapowiedział, że nie wyda już nigdy żadnej książki. Dziennika nie prowadziłem, ale w pewnych odstępach czasu spisywałem własne refleksje, których się właśnie pozbywam - jak dodał, są one "zbyt osobiste".
Jedynymi tekstami, nad którymi pracuje, są krótkie homilie, które wygłasza podczas niedzielnych mszy dla kilku słuchaczy.
Jak wyznał, w pewnej mierze boi się śmierci i umierania.
Chodzi o obawę, że będzie się ciężarem dla ludzi, spowodowanym dłuższym czasem upośledzenia - wyjaśnił.
Z drugiej strony - stwierdził - przy całej ufności, jaką żywię, że dobry Bóg mnie nie odrzuci, im bliżej jestem Jego oblicza, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak wiele popełniłem błędów.
Tłumacząc powody swego ustąpienia w lutym 2013 roku, oznajmił, że decyzja ta stawała się dla niego tak oczywista, że nie doświadczył wyjątkowych wewnętrznych zmagań czy "tortur", ale brał też pod uwagę szok, jaki wywoła.
Wyjaśnił, że decyzję o rezygnacji z urzędu podjął latem 2012 roku.
Stwierdziłem, że podróż do Meksyku i na Kubę kosztowała mnie sporo wysiłku. Także orzeczenie lekarza brzmiało: nie wolno mi już wybierać się za Atlantyk. Zgodnie z harmonogramem Światowe Dni Młodzieży wypadały w Rio de Janeiro dopiero w 2014 roku, ale ze względu na mistrzostwa świata w piłce nożnej przełożono je o rok wcześniej. Stało się dla mnie oczywiste, że muszę się wycofać w takim terminie, żeby następca miał czas na przygotowanie - opowiedział.
Następnie dodał: W przeciwnym wypadku próbowałbym przetrwać do 2014 roku, a tak doszło do mnie, że nie dam już rady.
Według jego zapewnień nie było to "zejście z krzyża" i chęć życia w wygodzie.
Na zadane wprost pytanie: "Chciał Ojciec uniknąć konieczności takiego prezentowania się światu, jak było to w wypadku poprzednika?", Benedykt XVI odparł, że Jan Paweł II "miał swoją własną misję".
Jestem przekonany, że kiedy po tak dynamicznym początku wziął poniekąd na swoje ramiona całą ludzkość, przez dwadzieścia lat znosząc z niezwykłą siłą boleści oraz strapienia naszego wieku i przepowiadając Dobrą Nowinę, to do jego pontyfikatu przynależała też faza cierpienia stanowiąca również swoiste przesłanie - powiedział.
Emerytowany papież relacjonuje, że poczuł, że niewiele już może dać, ale nie uważał z kolei, że jest problemem dla Kościoła.
Stanowczo odrzucił medialne hipotezy, jakoby prawdziwym powodem jego ustąpienia była tzw. sprawa Vatileaks, czyli publikacja tajnych dokumentów wykradzionych przez jego majordomusa, problemy finansowe i intrygi w Kurii Rzymskiej, szantaż czy też spisek.
Unik pod presją czy też ucieczka w obawie, że się nie podoła wyzwaniu - nic takiego nie miało miejsca - oświadczył.
Ocenił, że wraz z jego abdykacją stało się jasne, że papież to nie "nadczłowiek spełniający swoje zadania samą obecnością".
Zdaniem Benedykta jego ustąpienie nie obniżyło autorytetu papiestwa.
Wybór kardynała Jorge Bergoglio, którego znał z wizyt w Watykanie i z korespondencji, był dla niego całkowitym zaskoczeniem. Poznałem go jako bardzo autorytatywnego człowieka, kogoś, kto w Argentynie decydował, co ma być, a czego nie. Tej serdeczności, osobistego kontaktu z ludźmi nie miałem okazji doświadczyć, więc to okazało się dla mnie niespodzianką - powiedział.
Wśród najważniejszych cech swego następcy wymienił bardzo dobry kontakt z ludźmi. Zastrzegł jednocześnie, że zadaje sobie pytanie, jak długo to "wytrzyma".
Wspominając swój pobyt w Rzymie w czasie Soboru Watykańskiego II, stwierdził żartobliwie, że "balował" wtedy ze znajomymi z komisji teologicznej na Zatybrzu.
Na pytanie, czy jako arcybiskup Monachium i potem prefekt Kongregacji Nauki Wiary wypełniał misje Jana Pawła II w Polsce i zlecenia związane ze wspieraniem "Solidarności", odparł krótko: nie.
O patriarsze Moskwy i całej Rusi Cyrylu, z którym spotykał się, gdy w Cerkwi pełnił on funkcję szefa dyplomacji, Benedykt powiedział: Znakomicie się nam rozmawiało. Ma on w sobie coś z natury rosyjskiego chłopa, co bardzo mnie ujęło.
Prezydenta Rosji Władimira Putina nazwał "realistą", który "dostrzega, jak mocno pogrążyła Rosję degradacja moralności". Uznał go za "patriotę chcącego przywrócić krajowi status mocarstwa".
Emerytowany papież nawiązał też do sprawy "gejowskiego lobby" w Watykanie.
Wyjaśnił: Doniesiono mi o takiej zbiorowości, która wkrótce została rozwiązana. Wspomniano o tym w raporcie komisji trójstronnej, która ustaliła istnienie jednej grupy liczącej cztery czy pięć osób. Czy coś znowu się tworzy, tego nie wiem.
Przyznając, że niekiedy brakowało mu siły głosu i nie wszystko udało mu się zrealizować, podsumował: Nie mogę uznać się za bankruta.
***
Przeczytaj fragment książki:
Ojcze Benedykcie, miliony wiwatowały, żyło się w pałacu, przyjmowało wielkich tego świata. Nie brakuje teraz czegoś?
W żadnym wypadku! Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczny Bogu za to, że nie ciąży na mnie odpowiedzialność, której nie mogłem już udźwignąć; że jestem wolny, że codziennie mogę kroczyć pokornie wraz z Nim własną drogą, żyć pośród przyjaciół i być przez nich odwiedzanym.
Nagle pozbawiony władzy, nieomal zamknięty za murami Watykanu - jak to możliwe?
Tej "władzy" nigdy nie pojmowałem w tym sensie, że dysponuję jakąś siłą, lecz jako odpowiedzialność, coś ciężkiego i przytłaczającego, coś, co nakazuje każdego dnia pytać, czy sprostałem. Również jeśli chodzi o aplauz mas, wiedziałem zawsze, że ludziom chodzi nie o tego nędznego człowieczka, którym jestem, tylko o Tego, którego zastępuję. Stąd nietrudno przyszło mi zrezygnować.
Bardzo wcześnie zostało wyraźnie zaznaczone, że pontyfikat może okazać się krótki ze względu na wiek i stan zdrowia.
Owszem, wiedziałem, że siły mi na to nie pozwolą.
Osiem lat to dłużej niż w przypadku wielu poprzedników. Chciałem zapytać, czy powyższe nastawienie nie miało wpływu na program pontyfikatu?
To oczywiste. Nie mogłem się zająć zagadnieniami długoterminowymi, na przykład reformą kurii. Na coś takiego można się zdecydować, mając rezerwę czasową. Miałem świadomość, że moja misja jest innego rodzaju; że przede wszystkim muszę próbować pokazać, co wiara w Boga oznacza w dzisiejszym świecie, podkreślić jej centralność i dać ludziom odwagę, odwagę do konkretnego życia nią. Wiara i rozum to sprawy, które rozpoznałem jako moje powołanie. W ich wypadku nieistotna jest długość trwania pontyfikatu.
TU ZNAJDZIESZ FRAGMENT KSIĄŻKI, KTÓRA UKAŻE SIĘ W PIĄTEK>>>
(j.)