Hala w Katowicach miała wiele usterek, ale nie wiadomo, czy to one spowodowały katastrofę – stwierdził rzecznik katowickiej Prokuratury Okręgowej Tomasz Tadla. O wadach budowli mówią też świadkowie. Trwają przesłuchania osób, które mogą dostarczyć nowych informacji na temat konstrukcji budynku.

REKLAMA

Wyjaśnienia składają osoby ze ścisłego kierownictwa firmy-właściciela hali, a także wszyscy, którzy w przeszłości mieli do czynienia z budową, utrzymaniem budynku, jak również samym usuwaniem śniegu.

Informacje o usterkach w hali w Katowicach potwierdzają także świadkowie. Według robotników, już pierwszej zimy po oddaniu budynku do użytku jedna z belek podtrzymujących dach wygięła się aż o 30 centymetrów. Wtedy też warstwa śniegu na dachu miała ponad metr grubości. Konieczne było prostowanie nadwyrężonej konstrukcji.

Ludzie, do których dotarł reporter RMF, proszą o zniekształcenie głosu. Z ich słów wynika, że do katastrofy brakowało niewiele. Ekipy remontowe bały się wejść na uszkodzoną belkę. - Poza kilkoma odważnymi pracownikami raczej wszyscy stali przy bramie. Śruby wiążące belkę ze słupami zostały całkowicie zniszczone i leżały na ziemi - mówi jeden ze świadków. Opowiada, że po odśnieżeniu dachu i wykonaniu napraw – „podobno pod nadzorem konstruktora” – ponownie wprowadzono ludzi do hali.

- Mają teraz chyba moralnego kaca, ale nie są w stanie niczego wyjaśnić, bo byli tylko szeregowymi pracownikami - mówi o pracujących w hali robotnikach. Jednak o przeróbkach i zamianie śrub na spawy musiał wiedzieć właściciel. Ze zniszczonej konstrukcji ocalała tylko ta jedna wzmocniona belka.