Dziesiątki tysięcy ludzi wyszło na ulice Buenos Aires protestując przeciwko wprowadzeniu stanu wyjątkowego. W Cordobie, trzy główne związki zawodowe postanowiły zignorować prezydencki dekret w tej sprawie i wezwały do powszechnego strajku. Prezydent Fernando de la Rua ogłosił stan wyjątkowy w związku z zamieszkami wywołanymi dramatyczną sytuacją gospodarczą w kraju.
Tylko wczoraj w rozruchach zginęło co najmniej pięć osób. Cały dzień dochodziło do napadów na sklepy i grabieży wielkich supermarketów. Setki osób okradało sklepy w Buenos Aires, stolicy kraju. Ludzie domagali się także dymisji rządu: "Powinni wynieść się z naszego kraju, mieć na tyle honoru, by podać się do dymisji Jeśli tego nie zrobią naród po prostu sam ich wykopie ze stołków" – mówili Argentyńczycy. Dziś rano gabinet złożył dymisję na ręce prezydenta. Ten jednak, przyjął rezygnację tylko kilku ministrów, w tym ministra gospodarki Domingo Cavallo.
Kilka godzin wcześniej prezydent Fernando de la Rua ogłosił stan wyjątkowy, który ma potrwać trzydzieści dni. W tym czasie władze będą miały prawo do zawieszenia konstytucyjnych wolności obywateli do swobodnego przemieszczania się, gromadzenia się, łatwiej też będzie można dokonywać zatrzymań i aresztowań. Ma to pomóc w opanowaniu fali rozruchów i grabieży sklepów. Według prezydenta, zamieszki wywołują "wrogowie republiki". Recesja nęka argentyńska gospodarkę od ponad trzech lat, a prawie połowa mieszkańców kraju wegetuje na lub nawet poniżej granicy ubóstwa. W Argentynie bezrobocie wynosi obecnie ponad 18 procent. Wczoraj prezydent kraju Fernendo De La Rue, chcąc uspokoić zamieszki, zdecydował, że na pomoc żywnościową przeznaczone zostanie 7 milionów dolarów.
rys. RMF
11:30