Dziś w Ministerstwie Zdrowia kolejna batalia związkowców o pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia. Chodzi o pulę środków z tzw. funduszu zapasowego, którą szef NFZ podzielił między trzy województwa: mazowieckie, pomorskie i śląskie. Najwięcej dostanie Mazowsze. Do Warszawy na rozmowy jadą związkowcy ze Śląska.
Fundusz tłumaczy, że ten podział to pewnego rodzaju wyrównanie. Z roku na rok każdy regionalny oddział dostawał więcej pieniędzy na działalność, a te trzy województwa wybrano, ponieważ relatywnie dostawały najmniej. Fundusz po prostu bardziej wspierał inne regiony. Dowartościowano te najsłabsze finansowo, ekonomicznie województwa ściany wschodniej. Są to wzrosty najwyższe. Ale nie ma województwa, które by nie miało więcej pieniędzy - mówi Andrzej Troszyński. Rzecznik zaznacza, że mimo przekazania rezerwy wzrost w tych trzech województwach nadal jest najmniejszy.
Podobnie NFZ tłumaczy się z podziału rezerwy pomiędzy śląskie, pomorskie i mazowieckie. Chodziło o to by wyrównać słupki i tylko to się udało. O uczciwym podziale pieniędzy nie ma jednak mowy. Pomorze i Śląsk łącznie dostaną 60 mln zł, podczas gdy samo Mazowsze ponad pół miliarda złotych.
Związkowcy ze Śląska jadą w tej sprawie do Warszawy. Termin spotkania ustalono 11 dni temu z Ewą Kopacz. Problem w tym, że to ona była wtedy ministrem zdrowia, ale dziś jest już marszałkiem Sejmu. Ta zmiana kadrowa nie zniechęca jednak ich nie zniechęca.
Związkowcy jadą przede wszystkim rozmawiać o pieniądzach. Z kim - to już mniej istotne. Ważne, żeby szef funduszu cofnął decyzję o poddziale, a tutejsze szpitale dostały pieniądze za leczenie pacjentów spoza województwa. I to jeszcze sprzed 2 lat. A chodzi o sumę ponad 60 mln złotych. I dopiero to, co zostanie, powinno być podzielone między regiony. Ale - jak mówi szefowa sekcji służby zdrowia w dąbrowskiej solidarności Halina Cierpiał - bardziej proporcjonalnie, niż to zrobił teraz prezes NFZ-u. Milczy jednak, pytana, co będzie, jeśli tej decyzji cofnąć się już nie da.