Wielu analityków jest zdania, że jeśli rząd nie zdecyduje się w końcu na zreformowanie sektora finansów publicznych, to grozi nam niski standard życia i gospodarczy zastój. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową ostrzega, że Polska może w tej sytuacji nie być zdolna do wchłonięcia środków unijnych, a wówczas saldo rozliczeń naszego kraju z Unią Europejską okaże się niekorzystne.
Wprawdzie ustawę o finansach publicznych nowelizowano już 25 razy, to jej podstawowe słabości pozostały. Wciąż grubo ponad 60 proc. budżetowego obciążenia to wydatki socjalne, a konieczne cięcia, które uderzyłyby w status finansowy świętych krów, nadal odkłada się na później.
Zdaniem Wojciecha Misiąga z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, grozi to po pierwsze: marazmem, bo nikt nie będzie umierał z głodu, ale i nic nie będzie się posuwało, a ponadto nie będziemy mogli uporać się z zapłaceniem 10-milionowej składki unijnej. Problemy będą także ze skutecznym wchłonięciem unijnych pieniędzy.
Wojciech Misiąg twierdzi, że jest na to prosty sposób: wziąć każda złotówkę i dokładnie ją pooglądać. Choć brzmi to banalnie, to wymaga wielkiej politycznej determinacji i odwagi, której rządzącym brakuje.
Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową ocenia, że budżet 2003 będzie bardzo trudno zrealizować, a dług publiczny do końca bieżącego roku przekroczy krytyczny poziom 50 proc. PKB.
16:45