W nowym numerze tygodnika "wSieci" Maja Narbutt opisuje historie nałogowych hazardzistów, których spotkała na organizowanych w Warszawie grupach wsparcia. W swoim artykule dziennikarka stara się ukazać dramat jaki oznacza uzależnienie od gry i pokazuje czyhające na nieświadomych graczy niebezpieczeństwa.
Najczęściej okazuje się, że hazardzista przegrał apartament w Warszawie. Tak wychodzi, gdy usiądzie nad kartką papieru i zsumuje utopione w hazardzie kwoty. Apartament może być większy lub mniejszy, w bardziej lub mniej luksusowej lokalizacji - przyznaje Ryszard, dawny doradca finansowy, który rzucił pracę, bo uznał, że będzie żył z gry.
Jednak pieniądze nie są największym problemem osób uzależnionych od hazardu. Najgorsze jest to co nałóg robi z ich umysłem i całym życiem.
Hazardzista bagatelizuje swoje klęski, za to świetnie pamięta dobre momenty i chwile triumfu, w których wygrywał. Wierzy, że się powtórzą, to jest ten magnes, który przyciąga go do kasyna. Uzależnieni od hazardu przychodzą tu nawet, jeśli nie mają już za co grać. Cóż zresztą mieliby robić w domu, w którym od dawna nikt na nich nie czeka - pisze dziennikarka.
Nieodłącznym elementem życia hazardzisty są kasyna. Maja Narbutt zauważa, że zostały one zaprojektowane tak, aby nic nie odciągało ludzi od gry, żeby mogli się jej oddać w stu procentach.
W kasynie nie ma okien ani zegara. Nic nie przypomina o świecie, który jest na zewnątrz ani o upływającym czasie. Bezpłatnie serwowane drinki pozwalają się odprężyć i podejmować ryzykowne decyzje.
W branży panuje ciche przyzwolenie na transakcje z pogranicza prawa. Wszystko da się załatwić byle tylko goście kasyna mogli dalej obstawiać.
Jeśli komuś tylko chwilowo brakuje gotówki, a zaobserwowano, że często pojawiał się w kasynie i grał o duże stawki, może liczyć na to, że ją sobie szybko załatwi. Na sali zawsze są elegancko ubrani mężczyźni z aktówkami. Kasyna ich tolerują, choć wszyscy doskonale wiedzą, czym się zajmują ci panowie, którzy podobno w PRL byli cinkciarzami. Udzielają bardzo wysoko oprocentowanych pożyczek.
Publicystka "wSieci" ujawnia także, że mechanizmy znane większości ludzi jedynie z kinowego ekranu w życiu hazardzisty są na porządku dziennym:
Jest jeszcze inna ponura historia związana z kasynami. Niektórym nie wystarcza nawet 100 tys. zł pożyczki. Wtedy panowie z aktówkami dzwonią po notariusza. Przyjeżdża szybko, nawet w środku nocy, i spisuje umowę sprzedaży mieszkania lub domu.
Maja Narbutt w swoim tekście daje czytelnikowi do zrozumienia, że uzależnienie od hazardu jest jak alkoholizm - wystarczy raz w nie wpaść żeby zmagać się z nim do końca życia. Dlatego też tak ważną rolę pełnią grupy wzajemnego wsparcia.
Na mitingach anonimowych hazardzistów mówi się często, że niebezpieczeństwo pojawia się, gdy długi są już spłacone. Hazardzista zaczyna wtedy myśleć, że nadszedł czas, by zaryzykować i spróbować się odegrać.
Cały artykuł przeczytacie na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci”.