Za kilkanaście dni w Ministerstwie Zdrowia ruszą negocjacje cenowe w sprawie leków dla chorych na szpiczaka i przewlekłą białaczkę. Na efekty rozmów czekają chorzy, którym przerwano tzw. terapię niestandardową, oraz ci, którym przerwanie terapii grozi. Wszystko przez to, że po nowej wycenie leków przez Agencję Oceny Technologii Medycznych NFZ płaci za nie mniej.
Niestety procedura, której efektem ma być przeniesienie dwóch leków z chemioterapii niestandardowej do programu lekowego z ustaloną ceną refundacji, może potrwać nawet pół roku. Na wpisanie leku do programu lekowego resort zdrowia ma bowiem właśnie 180 dni. W tym czasie szpitale mogą przerywać terapie, bo Narodowy Fundusz Zdrowia płaci za nie teraz mniej, niż żądają firmy farmaceutyczne.
Artur Fałek, dyrektor departamentu leków Ministerstwa Zdrowia, oczekuje, że do zakończenia negocjacji producent obu leków będzie udzielał szpitalom rabatu - tak by nie stawały przed wyborem: podać lek czy zadłużać szpital. Czy firma, która zarabia na leku 40 miliardów, nie jest w stanie wykonać takiego gestu, udzielić rabatu? Takie pytanie zostało zadane. Na odpowiedź czekamy. Zaraz po świętach mamy zaplanowane spotkanie - mówi Fałek.
Docelowo ministerstwo chce przymusić producenta do obniżki cen leków, które dziś kosztują 20 tysięcy złotych za opakowanie. Dlatego resort złożył do Agencji Oceny Technologii Medycznych wniosek o wyliczenie "akceptowalnych kosztów leczenia" przy ich użyciu. Technologie medyczne muszą być analizowane pod względem zasadności ich finansowania - mówi Fałek.
Poza tym, według niego, w leczeniu szpiczaka i przewlekłej białaczki można stosować kilka innych leków. To prawda - tyle że, zdaniem hematologów, inne leki nie są tak dobrze tolerowane przez chorych i tak skuteczne.
Do pierwszej rozmowy na temat refundacji leków doszło w ministerstwie wczoraj. Ustalono, że tydzień po świętach producent preparatów złoży wnioski refundacyjne. Na kolejne rozmowy cenowe ma przylecieć szefostwo firmy z Anglii.