"To mogłem być ja. Ja pracowałem w tej kopalni, na tej ścianie. Akurat wczoraj miałem wolne..." - mówił drżącym głosem górnik, który pracował w kopalni w Karwinie w Czechach. Wczoraj w wyniku wybuchu metanu zginęło tam 13 górników. Wśród ofiar jest 12 Polaków.
W kopalni Stonava w Karwinie w Czechach w wyniku zapalenia się metanu - jak poinformowały władze zakładu - zginęło 13 górników: 12 Polaków i jeden Czechów. Do tej pory zlokalizowano ciała czterech górników. Na powierzchnię wywieziono jedno ciało.
Według wcześniejszych informacji, w kopalni na głębokości ponad 800 metrów pracowało 23 górników; dziesięć osób zostało rannych, w tym trzy osoby hospitalizowano.
Ze względu na duże stężenie metanu akcja ratownicza została tymczasowo przerwana.
Na Gorącą Linię RMF FM zadzwonił górnik, który - jak nam powiedział - od 20 lat pracował dla firmy Alpex, która do pracy w Czechach wysłała Polaków. Pracowałem w różnych kopalniach. Oni przenosili nas z miejsca na miejsce w zależności od potrzeb - opowiadał. Ostatnio pracował też w kopalni Stonava, na ścianie, gdzie doszło do tragedii.
To mogłem być ja. Ja pracowałem w tej kopalni, na tej ścianie - mówił drżącym głosem, prosząc o zachowanie anonimowości.
W mocnych słowach oskarżył osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo w kopalni. Kiedyś, żeby ściana fedrowała, sztygar włożył czujnik metanomierza do reklamówki. Złapali tego sztygara, była afera, ale nie zwolnili go - zaznacza.
Na tej z kolei ścianie - ja nie byłem tego świadkiem, ale mój przodowy mi to powiedział - sztygar z poprzedniej zmiany włożył czujnik metanomierza do lutni, czyli tam, gdzie jest czyste powietrze - opowiada w rozmowie z nami.
Mówił także, jak wyglądała procedura bezpieczeństwa. Jeżeli była zwyżka metanu, przekroczone zostało dopuszczalne stężenie, to z automatu wyłączało się wszystko. I wtedy sztygar, czyli dozór techniczny, miał iść pomierzyć, przewietrzyć i zgłosić do dyspozytora kopalni, że jest przewietrzone i wtedy dyspozytor odblokowywał urządzenia - wyjaśnia.
Tam ważny jest węgiel - nie ludzie - stwierdził. Zasady bezpieczeństwa na ścianie, na której ludzie zginęli, były zerowe. W pyle węglowym chodziło się po kostki. A pył węglowy jest gorszy niż metan, pył węglowy zmiata wszystko - opisywał.
W kopalni Stonava - jak nam mówi - pracują ludzie z całej Polski, ale większość jest ze Śląska. Rybnik, Katowice, Bytom, Jastrzębie, Wodzisław - wylicza. Był kiedyś pakiet górniczy, ludzie pobrali te pakiety, pokupowali domy, ale pracy nie było i wrócili tutaj.
Równie mocne słowa padły podczas konferencji prasowej przedstawicieli kopalni. Spotkanie z dziennikarzami przerwał ojciec górnika, który zginął podczas wybuchu metanu.
Mężczyzna zarzucał przedstawicielom kopalni "machlojki". Przerwał konferencję i pytał o wykorzystywane pod ziemią kombajny górnicze zwane "alpinami".
Tam "alpina" jechała. Tam mój syn jest, on tam został. Jak wy to robicie? Wiecie, że tam jest tyle metanu, a "alpina" tam fedrowała? Z jakiej racji? Folie na te czujniki albo coś kładziecie. Tylko węgiel, węgiel się tam liczy - mówił zdenerwowany mężczyzna.
Do wybuchu doszło po godzinie 17:00, ale dopiero późnym wieczorem wiadomości w tej sprawie zostały przez służby upublicznione. Czeskie media informują, że do zapłonu metanu doszło około 880 metrów pod ziemią. Wybuch zdewastował część wyrobiska.
W czasie wybuchu pod ziemią pracowało 23 górników - poinformował rzecznik spółki. Większość z nich to Polacy - poinformował rzecznik kopalni Ivo Czelechovsky. Do pracy w Czechach wysłała polskich górników firma Alpex. Kopalnia w Karwinie jest częścią OKD, producenta węgla kamiennego należącego do państwowej spółki Prisko. Jak informuje OKD, przyczyną wybuchu był zapłon metanu.