Wciąż 24 osoby przebywają po stronie białoruskiej w Usnarzu Górnym, tuż przy granicy z Polską. Patowa sytuacja na polsko-białoruskiej granicy trwa już kilkanaście dni.
Według pograniczników przy granicy koczuje 20 mężczyzn i cztery kobiety. Nie ma wśród nich dzieci.
Organizacje zajmujące się pomocą dla uchodźców wciąż upominają się, aby dopuścić ich do koczujących osób i przede wszystkim sprawdzić ich stan zdrowia.
Nadal dostępu do pasa granicznego pilnują żołnierze. Straż graniczna oraz policja zatrzymują do kontroli niektóre samochody.
Po polskiej stronie, poza dotychczasowymi zabezpieczeniami dozoru elektronicznego, rozciągnięto drut kolczasty. W okolicach wsi Jurgolany zaporę stanowią zwoje drutu kolczastego ustawione jeden na drugim.
Wczoraj koczowisko odwiedziły białoruskie media. Według straży granicznej, miejsce zostało wcześniej przygotowane do nagrań telewizyjnych. Część uchodźców zabrano, a dowieziono inne osoby.
Po białoruskiej stronie granicy z Polską w okolicy Usnarza Górnego od kilkunastu dni koczowała 32-osobowa grupa migrantów. Osoby, które ją tworzą chcą się dostać do Polski i starać się o pomoc międzynarodową. Wczoraj po południa Straż Graniczna podała, że koczują tam już 24 osoby. Część miała wrócić na Białoruś.
Z białoruskiej strony przed ewentualnym odwrotem zagradzają im drogę białoruskie służby. Przejścia na polską stronę pilnują żołnierze i funkcjonariusze SG.
Rzecznik prasowy Straży Granicznej ppor. Anna Michalska poinformowała, że wczoraj na całym odcinku granicy z Białorusią Straż Graniczna odnotowała "84 próby nielegalnego przekroczenia granicy z Polską".
Zatrzymaliśmy czterech Irakijczyków, trzech Afgańczyków, trzech Syryjczyków i dwóch Jemeńczyków - przekazała rzecznik SG.
Dodała, że "pozostałe próby przekroczenia granicy zostały udaremnione".