Laboratorium in vitro w Policach, gdzie doszło do pomyłki podczas in vitro, najprawdopodobniej nie było wystarczająco dobrze wyposażone - do takich informacji dotarła reporterka RMF FM. W placówce nie było między innymi systemu znakowania zarodków kodami paskowymi. To mogło doprowadzić do pomylenia komórek.
Z informacji dziennikarki RMF FM wynika, że zarodki były opisywane długopisem. Jak usłyszała nieoficjalnie Aneta Łuczkowska, pomylona komórka jajowa była opisana na tyle niewyraźnie, że pracownik laboratorium źle odczytał nazwisko pacjentki. Pół roku temu kobieta urodziła dziecko, które nie jest z nią spokrewnione genetycznie.
Jak ustaliła reporterka RMF FM, władze szpitala wiedziały już dwa lata temu o brakach w wyposażeniu laboratorium. Mimo to zgłosiły się do rządowego programu refundowania in vitro. Placówka tłumaczy, że zanim placówka została włączona do programu, była kontrolowana przez Ministerstwo Zdrowia - i sprawdzian ten wypadł pozytywnie. Szpital nie odpowiedział na pytanie Anety Łuczkowskiej, czy w ciągu półtora roku realizacji rządowego programu laboratorium zostało doposażone.
Dzięki klinice na świat przyszło 60 dzieci. Teraz Klinika Medycyny Rozrodu nie przyjmuje już nowych pacjentów. W ciągu miesiąca zamrożone zarodki na koszt szpitala zostaną przeniesione do innych placówek.
We wtorek Ministerstwo Zdrowia wypowiedziało umowę w zakresie programu in vitro klinice ginekologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, a na placówkę nałożono karę finansową. Na klinikę została nałożona maksymalna kara przewidziana w takich sytuacjach - sięgająca 10 procent wartości kontraktu, czyli w tym przypadku 76 tysięcy złotych.
Wcześniej w klinice, w której mogło dojść do bulwersującego błędu, przeprowadzono kontrolę. Jak poinformował konsultant krajowy ds. położnictwa i ginekologii prof. Stanisław Radowicki, w jej toku stwierdzono, że "w przypadku tym należy uznać, że był to błąd techniczny, mający znamiona błędu medycznego". Wobec tego, na podstawie analiz, sprawa zostaje skierowana do prokuratury w celu konkretnego, dogłębnego wyjaśnienia. Deklarujemy, że będziemy współdziałać z prokuraturą po to, aby zarówno litera prawa, jak i doświadczenie medyczne spotkały się w celu prawidłowej oceny tegoż przypadku - powiedział.
O sprawie jako pierwszy poinformował "Głos Szczeciński". Jak podał, 30-letnia kobieta wraz z mężem poddała się zabiegowi pozaustrojowego zapłodnienia w Laboratorium Wspomaganego Rozrodu w szpitalu w Policach, który jest częścią szpitala klinicznego Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego przy ul. Unii Lubelskiej w Szczecinie.
Kobieta urodziła córkę, która miała liczne wady wrodzone. Przeprowadzone badania DNA wykazały, że dziewczynka nie jest biologicznym dzieckiem 30-latki.
Jeden z lekarzy znających sprawę powiedział "Głosowi Szczecińskiemu", że wszystko wskazuje na to, że podczas zabiegu in vitro nasienie męża kobiety - zamiast z komórką jajową żony - połączono z komórką innej kobiety.
1 lipca 2013 roku rząd uruchomił trzyletni program refundacji in vitro, w którym określono także zasady stosowania tej metody. Skorzystało z niego około 10,5 tysiąca par, urodziło się dzięki temu prawie 700 dzieci (do października zeszłego roku).
W Polsce dotychczas nie ma ustawy, która regulowałaby kwestie stosowania procedury in vitro. Obowiązująca ustawa tkankowa nie zawiera zapisów dotyczących komórek rozrodczych, tkanek zarodkowych i tkanek płodów. Za niepełne wdrożenie unijnej dyrektywy dotyczącej jakości i bezpieczeństwa tkanek oraz komórek ludzkich - co wskazała w ubiegłym roku Komisja Europejska - Polsce grozi wysoka kara.
Przygotowany przez resort zdrowia projekt ustawy o leczeniu niepłodności przewiduje m.in. powstanie centrów leczenia niepłodności. Powstać ma też Rejestr Dawców Komórek Rozrodczych i Zarodków, a także Rada do Spraw Leczenia Niepłodności - jako organ doradczy i opiniodawczy ministra zdrowia. Projekt wprowadza też regulacje dotyczące znakowania, monitorowania, przechowywania i transportu oraz kryteria bezpieczeństwa i jakości komórek rozrodczych i zarodków.
(mpw)