Już na najbliższe posiedzenie Sejmu, a więc na początku lipca powinna być gotowa treść pytania w referendum ws. uchodźców. Według rzecznika rządu Piotra Müllera pytanie ma dotyczyć tego, czy Polska powinna zgadzać się na przymusowe relokacje. Problem w tym, że uzyskanie odpowiedzi na takie pytanie w konkretnej sytuacji, w jakiej jest Polska, może być kompletnie bezużyteczne.
Powody zwątpienia w celowość zarządzania przez Sejm referendum są przynajmnie trzy. Każdy z nich osobno podważa sens pytania Polaków o zdanie, wystąpienie wszystkich trzech jednocześnie pozwala się jednak domyślać, że nie o sens w tej sprawie chodzi, ale o kampanię wyborczą.
Nawet projekt Rady Europejskiej nie mówi o obowiązkowej czy przymusowej relokacji. Do nowego europejskiego programu solidarnościowego można się włączyć zarówno przez zgodę na przyjęcie migrantów, jak wkład finansowy albo inne działania, jak delegowanie personelu, pomoc rzeczowa czy organizacyjna albo inne wsparcie zdolności wchłaniania przez kraje UE migrantów. Pytanie tylko o relokację, a więc ledwo jeden z trzech dostępnych dla państw członkowskich wariantów udziału w programie byłoby więc chybione a odpowiedź nieistotna.
Dziś znamy zaledwie projekt programu dotyczącego migrantów, nie mając pojęcia o jego ostatecznym kształcie. Mechanizm solidarnościowy ma być ostatecznie dopiero dopracowany w negocjacjach Rady i Parlamentu Europejskiego pod koniec roku, nie mówiąc o tym, że wg projektu efekt tych negocjacji miałby wejść w życie za 2,5 roku, i uwzględniać sytuację migracyjną wtedy, a nie dziś.
W referendum zaś nie ma raczej sensu pytanie obywateli o zdanie na temat przepisów, których jeszcze nie ma, bo dopiero powstają.
Nawet w dziś leżącym na stole projekcie programu solidarnościowego istnieją wyjątki, pozwalające na wyłączenie ze zobowiązań krajów, które znajdują się pod presją migracyjną. Polska należy do nich bezsprzecznie, przez wchłonięcie w ciągu 1,5 roku wojny w Ukrainie ponad 1,2 miliona uchodźców i sąsiedztwo z Białorusią, która z wykorzystaniem aparatu państwa wręcz organizuje przerzuty migrantów do Polski. Trudno o lepszy dowód na istnienie presji migracyjnej niż ogrodzenie wzdłuż granicy z tym krajem.
O bardzo ograniczonej zdolności Polski do przyjęcia kolejnych migrantów i możliwości pojawienia się kolejnych fal uchodźców w związku z trwającą wojną i działaniami Białorusi wiedzą zarówno partnerzy w Unii, jak - tym bardziej - polski rząd, który możliwość częściowego lub całkowitego wyłączenia z programu wynegocjował przecież wraz z innymi krajami wschodniej flanki.
Organizowanie referendum w sprawie, która jest tylko fragmentem proponowanych przez Radę Europejską rozwiązań, dziś stanowi zaledwie projekt, który podlega procedurze uzgodnień wszystkich krajów UE a Polski może ostatecznie nawet nie dotyczyć, wygląda na działanie pozbawione ws. samej migracji sensu.
To, że rządzący o wszystkim tym wiedzą, a jednak się przy nim upierają, oznacza zaś, że tego sensu upatrują w czymś zupełnie innym. Na przykład podniesieniu emocji wokół imigrantów i wykorzystaniu ich w kampanii wyborczej. Może także próbie skumulowania korzystnej dla siebie frekwencji wyborczej, gdyby referendum zostało zorganizowane równocześnie z wyborami parlamentarnymi. Politycy PiS całkiem otwarcie mówią już o zbiegu tych terminów.
To jednak ze sprawą relokacji zupełnie już nie ma związku.