W Chojnicach ruszył proces w sprawie tragicznego w skutkach pożaru w hospicjum. Na początku 2020 roku w chojnickiej placówce jeden z pacjentów, paląc papierosa, zaprószył ogień. W efekcie zginął on oraz trzech kolejnych pacjentów. 20 podopiecznych musiało zostać przewiezionych do szpitali. O niedopełnienie obowiązków związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa pożarowego oskarżona jest dyrektor placówki oraz jej zastępca.
Oskarżeni - 61-letnia lek. med. Barbara Bonna i 49-letni Jerzy Krukowski (PAP informuje, że zgodzili się na publikację personaliów) - nie przyznali się do winy. Bonna jest prezesem Fundacji Palium i dyrektorem hospicjum. Krukowski w fundacji pełni funkcję wiceprezesa, a w hospicjum zastępcy dyrektora. Oboje odmówili też składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania.
Niedopełnienie obowiązków, o które prokuratura oskarża dyrekcję hospicjum, to m.in. nieprzeszkolenie personelu w zakresie bezpieczeństwa przeciwpożarowego, niewyposażenie obiektu w odpowiedni sprzęt gaśniczy czy zignorowanie zaleceń, które jeszcze przed pożarem, po kontroli w obiekcie kazała wdrożyć straż pożarna. Co ważne, w noc pożaru, ponad 20 podopiecznymi opiekowało się tylko 2 osoby z personelu. 90 proc. pacjentów było niechodzących, niekontaktujących - powiedział reporterowi RMF FM syn jednej z pokrzywdzonych. Jego zdaniem, gdybym personelu było więcej, skutki pożaru mogłyby być mniej tragicznie.
Przed procesem zmarło kilkoro pokrzywdzonych, byłych pensjonariuszy hospicjum.
Na wniosek pełnomocników oskarżonych odtworzone zostały wskazane przez nich fragmenty z nagrań monitoringu z wewnątrz hospicjum, gdy wybuchł pożar. Widać na nich m.in., jak pracownice próbują ewakuować pensjonariuszy.
Zeznania złożył syn jednej z poszkodowanych, 85-letniej pani Krystyny, która po pożarze w hospicjum przez pięć miesięcy była w szpitalu, a obecnie jest pod opieką rodziny.
Mama w ciężkim stanie została przyjęta do hospicjum 2 listopada 2018 r. Była tam bardzo dobra opieka, ale na nocnych dyżurach było za mało personelu. Tylko dwie osoby. Moją mamę z pożaru uratowała pani Monika. Wyniosła ją z pokoju. Mama twierdzi, że mogła ją wynieść z budynku, ale przecież musiała zająć się innymi osobami - mówił w sądzie świadek. Zaznaczył, że ma żal do "prezesostwa", bo żadne z nich nie zainteresowało się losem jego matki po pożarze. A ona, jak mówił, wymaga rehabilitacji i cały czas "żyje tym pożarem".
Świadek zeznał, że w hospicjum były gaśnice i hydranty. Mężczyznę, który zginął w pożarze, widywał wcześniej z papierosem, ale tylko na zewnątrz. Nigdy nie widziałem, by palił papierosy wewnątrz - powiedział świadek.
Oboje oskarżeni dotychczas nie byli karani sądownie. Grozi im kara do 5 lat pozbawienia wolności. Kolejny termin rozprawy to 24 listopada. Wówczas zeznawać mają bliscy pokrzywdzonych pensjonariuszy.